Prezes nie rozumie, jak myśli nasze pokolenie

Trwając w PiS, straciłbym wiarygodność – mówi „Rz” poseł Przemysław Wipler, który opuścił szeregi formacji Jarosława Kaczyńskiego.

Publikacja: 15.06.2013 12:34

Prezes nie rozumie, jak myśli nasze pokolenie

Foto: ROL

Rz: Sporo się pan nasłuchał o sobie, odkąd odszedł pan z PiS.

Przemysław Wipler:

Spodziewałem się tego. Wszystko idzie tak, jak przewidziałem. Łącznie z tym, że musiałem na Facebooku urządzić amnestię, bo ci, którzy mnie niewybrednie atakowali jako posła PiS, zaczęli prosić o odblokowanie ich kont, a moi niedawni ultrafani mocno mnie atakują. To pokazuje, jak bardzo nasz kraj jest podzielony. Ale dostałem wiele życzliwych sygnałów, a nawet deklaracji współpracy. Mamy już 1600 zgłoszeń od osób, które chcą się włączyć w budowę republikanów. Zgłaszają się do nas ludzie mający 20, 30 lat, którzy nie odnajdują się w podziałach na scenie politycznej. Oni są entuzjastycznie nastawieni do naszego projektu.

Co się właściwie stało, że pan odszedł z PiS? Wyglądało na to, że czuł się pan tam jak pączek w maśle.

Ciężko pracowałem na to, żeby wykorzystać wszystkie szanse związane z bytnością w PiS, ale jeżdżąc po kraju, przekonałem się, że wiele osób nie odnajduje się w tej partii. Co więcej, dosyć rozpowszechnione jest przekonanie, że PiS może wygrać wybory, ale rządzić będzie kto inny.

Dlaczego ludzie nie odnajdują się w PiS?

Bo to jest partia zamknięta, mała, kadrowa, specyficznie budowana. Coś w rodzaju pierwszego Fideszu Victora Orbana. W niektórych dużych miastach w Polsce PiS ma zaledwie po kilkunastu lub kilkudziesięciu członków. W Warszawie skupia około 300 osób. A Orban mówił, będąc w Warszawie: jeżeli chcecie wygrać, jeżeli uważacie, że media i duży biznes wam nie sprzyjają, to musicie postawić na bezpośrednią komunikację między wami a wyborcami i zbudować masowych ruch społeczny. W PiS te przemiany zachodzą, ale w tak wolnym tempie, że jeżeli nam, republikanom, nie uda się stworzenie wielkiego ruchu, to po następnych wyborach mogą rządzić Donald Tusk z Leszkiem Millerem. A PiS będzie dużą partią, ale w opozycji, bo zdobycie ok. 42 proc. poparcia, co dałoby PiS samodzielne rządy, jest mało prawdopodobne.

Dlaczego? Niektórzy komentatorzy uważają, że PiS może nawet zdobyć większość konstytucyjną.

To nieprawda. Polacy wcale nie przekonali się do PiS i działacze tej partii doskonale o tym wiedzą. To wyborcy PO od niej odpływają. A że ta partia jest w trakcie wewnętrznych rozgrywek, dlatego nie reaguje na demobilizację elektoratu. Ale gdy się wewnętrznie poukłada, odzyska możliwości mobilizacyjne. Przecież ludzie, którzy odchodzą od PO, nie przerzucają swoich sympatii na PiS. Weźmy wybory w Rybniku. PiS je co prawda wygrało, ale to było wątpliwe zwycięstwo. Po pierwsze, PO miała dwóch kandydatów i oni dwaj się wzajemnie wycięli. Zaś PiS dostało w tym okręgu o kilka punktów procentowych mniej niż w poprzednich wyborach, mimo że wystawiło jednego ze swoich najbardziej znanych polityków.

Wierzy pan więc w zdolności Donalda Tuska, a Jarosława Kaczyńskiego nie?

Nie o to chodzi. Moi przyjaciele i znajomi mówią: to, co PiS proponuje jako główna siła opozycyjna, nie wystarczy, żeby zmienić Polskę. Ja też tak uważam. Jak to możliwe, że głównym doradcą PiS w sprawach gospodarczych jest ta sama osoba, która doradza Ruchowi Palikota.

Mówi pan o Witoldzie Modzelewskim. To jest poważny ekspert.

Tak, ale jeżeli PiS ma diagnozy takie same jak Ruch Palikota, to mnie to niepokoi. Polska potrzebuje głębokich zmian, które obecnie nie mają swoich rzeczników. Jeżeli ktoś chce małego sprawnego państwa, które w czasach kryzysu oszczędza przede wszystkim na sobie, a nie na obywatelach, to nie ma na kogo głosować. Nasz system podatkowy jest najdroższy spośród wszystkich systemów państw członkowskich OECD, a nikt nie proponuje jego zmiany. Nikt nie proponuje alternatywy dla ZUS, choć polski system emerytalny jest bankrutem. Jeżeli go nie zmienimy, to on nas zabije albo sprawi, że wszyscy młodzi stąd wyjadą. Tymczasem rząd zamiast o tym myśleć, nieustannie podwyższa podatki. A główna partia opozycyjna zapowiada, że też to będzie robić. Prezes PiS w Gostyninie oznajmił, iż zlikwiduje podatek liniowy dla przedsiębiorców. Te pomysły wypchną kolejne setki tysięcy ludzi na bezrobocie.

Prezes PiS powiedział, że się nie dziwi, iż odszedł pan z parti. Dziwi się, że w ogóle pan wstąpił. Coś w tym jest.

Moją kampanię wyborczą prowadziłem pod hasłem „Wolność i gospodarka". Te sprawy zamierzałem wprowadzić do programu PiS i wszyscy o tym wiedzieli. Mimo to znosiłem najdziwniejsze propozycje moich kolegów: a to żeby urzędnicy Państwowej Inspekcji Pracy mogli decyzją administracyjną przekształcać umowy-zlecenia i o dzieło w umowy o pracę, a to, żeby wprowadzić policję pracy. Tłumaczyłem w mediach, że to są indywidualne inicjatywy, a nie projekty partyjne. Gdy prezes Kaczyński w Gostyninie oznajmił, że trzeba zlikwidować podatek liniowy dla przedsiębiorców, jeden z kolegów telefonicznie poprosił mnie, żebym tego dnia nie wypowiadał się w mediach na ten temat, zwłaszcza krytycznie, i zrobiłem to. Ale gdy Narodowy Program Zatrudnienia stał się sztandarowym projektem naszej partii, to zrozumiałem, że dla republikanina nie ma miejsca w PiS. Straciłbym wiarygodność, gdybym trwał w tej formacji.

Co złego jest w Narodowym Programie Zatrudnienia?

Głównie to, że jest nierealny. Bardzo chętnie podyskutuję z kimś z PiS, w jaki sposób ich Narodowy Program Zatrudnienia doprowadzi do stworzenia 1 mln 200 tys. miejsc pracy. I skąd się w ogóle ta liczba wzięła. Bo liczby są problemem kolegów z PiS.

Wzięte z sufitu?

Gospodarka nie jest mocną stroną tej partii. Gdyby była, to w ogóle nie kandydowałbym na posła. Moje środowisko intelektualne przygotowywało dla PiS rozmaite projekty, ale w pewnym momencie zaczęliśmy mieć poczucie, że przygotowujemy jakieś danie, a potem jest problem z jego zaserwowaniem. Bo schemat działania jest następujący: przychodzi ktoś do prezesa i mówi: – Panie prezesie, jest pomysł na otwarcie dostępu do zawodów. Robimy to? I gdy prezes to poprze oraz ogłosi na konferencji prasowej, to pomysł płynnie wchodzi do programu Prawa i Sprawiedliwości. Wstąpiłem więc do PiS i zostałem posłem, żeby przebijać się z naszymi pomysłami. Przez pewien czas tak działaliśmy, ale w pewnym momencie odkryliśmy, że raz nam się uda z dostępem do zawodów, a raz komuś innemu z likwidacją podatku liniowego dla przedsiębiorców. Na dłuższą metę nie da się tak funkcjonować.

Prezes uważa, że głosi pan nierealne projekty liberalne. Co więcej, że takie pomysły przyczyniły się do tego, iż dotychczas rządzi w Polsce postkomuna.

Na takim programie Tusk dwa razy ograł Kaczyńskiego w wyborach parlamentarnych. Ludzie chcą takich zmian. Ci, którzy głosowali na PO, a teraz od niej odchodzą, nie przechodzą do PiS, bo nie chcą drogiego, badziewnego państwa. To jest coś, co się politykom pokolenia Jarosława Kaczyńskiego nie mieści w głowie. On nie rozumie, w jaki sposób myśli nasze pokolenie. Dla nas różnica między instytucją prywatną a publiczną jest tak dramatyczna, że człowiek ma poczucie, iż wchodzi do świata, w którym nie chce przebywać.

A jednak chce pan współpracować z PiS.

Bo PiS, gdy mówi, że w Polsce potrzebna jest reforma wymiaru sprawiedliwości, że mamy sędziów na telefon, to się z tym zgadzam. Ale są też fundamentalne różnice. Gdy kandydowałem do Sejmu, wiele osób mi mówiło: mamy nadzieję, że wierzysz w partię, która się nazywa Prawo i Sprawiedliwość, a nie w partię o nazwie Populizm i Socjalizm.

A może pan po prostu poczuł się liderem, a ponieważ PiS ma przywódcę, postawił pan na własną formację. Ambicje osobiste wzięły górę?

Gdyby chodziło o moje ambicje osobiste, to mogłem je realizować znakomicie w PiS. Bywałem w mediach, bo posłom warszawskim jest łatwiej pod tym względem. Ale nasze środowisko marzy o wielkich projektach na miarę IV RP. W chwili obecnej niczego takiego nie ma.

Sam pan będzie budował ten projekt? Bo na razie nawet Jarosław Gowin nie chce do pana dołączyć.

Nie sam, tylko z tymi osobami, które już do nas dołączyły. Nasza inicjatywa jest dla tych ludzi. Chcemy otworzyć zawód polityka dla 20–30-latków. Nie liczymy na starych wyjadaczy.

To ma być takie pospolite ruszenie młodych?

Tak. Gdybyśmy rozpoczęli od bagna, czyli zbierania różnych wyrzutków, ludzi zagubionych w polityce, to nasza inicjatywa nie miałaby żadnego dynamizmu, żadnej energii. Bo zazwyczaj to nie jest przypadek, że polityk znajduje się na aucie.

Ale Gowina pan zapraszał na pokład. On jest wyrzutkiem czy nie?

Gowin we własnej partii jest w głębokiej opozycji. Tusk odciął prawą nogę PO zanim jeszcze odkrył, że jest socjaldemokratą. Ta noga udaje, że chodzi z resztą ciała, ale to są jej ostatnie podrygi. Tak czy inaczej na dopraszanie innych polityków do naszej inicjatywy jest jeszcze czas. Gdybym chciał, żeby było w Sejmie koło republikańskie, to już by było.

Do założenia koła potrzebne są trzy osoby. To nie tak dużo.

Chętnych jest więcej, ale na obecnym etapie koło tylko przeszkadzałoby nam w zapraszaniu nowych osób do polityki. To oni zmienią Polskę.

Rz: Sporo się pan nasłuchał o sobie, odkąd odszedł pan z PiS.

Przemysław Wipler:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!