„Rz" poznała założenia projektu, który jest dziś pilnie strzeżoną tajemnicą w Platformie. Czemu partia nie prezentuje go publicznie? Bo jej szefostwo obawia się fali krytyki ze strony zwolenników związków partnerskich.
– Ostateczna decyzja nie zapadła. Ale ja uważam, że lepiej tego projektu w ogóle nie wnosić do Sejmu – mówi nam jeden z liderów PO, który popiera legalizację związków tej samej płci. I tłumaczy: – Ten projekt może odstręczyć od nas część liberalnych światopoglądowo wyborców. W dodatku narazimy się na atak ze strony organizacji mniejszości seksualnych.
Co może wywołać takie reakcje zwolenników legalizacji związków partnerskich, w tym homoseksualnych? W projekcie PO całkowicie porzuciła sformułowanie „związki partnerskie". Ustawa, której treść poznaliśmy, zatytułowana jest „ustawą o wspólnym pożyciu". Co to takiego? To prowadzenie wspólnego gospodarstwa domowego przez partnerów, którzy są w emocjonalnym związku. Oczywiście – wykluczono sytuacje, gdy pod jednym dachem żyją ze sobą krewni. „Wspólnego pożycia" nie będą też mogły zawierać osoby niepełnoletnie, pozostające w związku małżeńskim (nawet jeśli są w separacji) lub w innym „wspólnym pożyciu".
Ci, którzy chcieliby z partnerem czy partnerką zadeklarować, że są tego rodzaju parą, mieliby przed notariuszem składać pisemne oświadczenie. A notariusz zapisywałby to w elektronicznym rejestrze, który miałaby obowiązek prowadzić Krajowa Rada Notarialna. Prawo do rozwiązania pożycia w podobny sposób miałby każdy z partnerów. Każde „wspólne pożycie" miałoby swój numer.
– Ze związku dwojga ludzi chce się zrobić spółkę cywilną. To byłby ewenement na skalę światową – oburza się Robert Biedroń (Twój Ruch). – Spółkę z partnerem to ja mogę założyć już dziś i nie potrzebuję do tego nowej ustawy.