21 lat po uzyskaniu niepodległości i 18 lat po wojnie domowej, najbardziej krwawym konflikcie po drugiej wojnie światowej, Bośniacy świętują największy sukces w swoim futbolu.
W wielkim turnieju jeszcze nie grali, choć dwa razy byli bardzo blisko. Ich koszmar nazywał się Portugalia. Przegrywali z nią w barażach do mistrzostw świata w RPA i do polsko-ukraińskiego Euro. Wczoraj udało się baraży uniknąć, ale łatwo nie było.
By awansować bezpośrednio, potrzebowali zwycięstwa nad Litwą. Grecja, która ustępowała im tylko gorszym bilansem bramkowym, podejmowała Liechtenstein i już od siódmej minuty prowadziła po golu Dimitrisa Salpingidisa. Bośnia długo biła głową w mur w Kownie, bo cuda w bramce wyczyniał Giederius Arlauskas, ale w 68. minucie 5 tys. kibiców, którzy przyjechali za reprezentacją, i tłumy na ulicach Sarajewa oszalały ze szczęścia po golu Vedada Ibisevicia. Bośnia zwyciężyła 1:0.
– Chcę podziękować chłopakom za ostatnie cztery lata. To byłoby niesprawiedliwe, gdybyśmy znowu nie awansowali – powiedział trener Bośni Safet Susić, wybrany trzy lata temu przez magazyn „France Football" na najlepszego piłkarza w historii Paris Saint-Germain.
– W Brazylii pokażemy, jak jesteśmy silni – odgraża się napastnik Manchesteru City Edin Dżeko.