„To całkowicie zmienia grę. To wielka sprawa mieć Turcję po swojej stronie" – powitał ją w telewizji CNN pułkownik amerykańskiego lotnictwa Rick Francona. Od piątku tureckie samoloty atakują oddziały islamistów w północnej Syrii i Iraku.
W Syrii i Iraku nie ma żadnej siły wojskowej, która byłaby w stanie powstrzymać nieustanny marsz bojówkarzy Państwa Islamskiego Iraku i Lewantu. Jedynie w północnej części Iraku oddziałom kurdyjskich Peszmergów udało się ich zatrzymać, ale nie pokonać.
Nikt nie panuje nad większością terenów, na których się toczą walki z bojówkarzami w obu sąsiadujących państwach. Rządy centralne – zarówno w Bagdadzie, jak i Damaszku – kontrolują jedynie południowe części swoich państw. Poza islamistami wszędzie działają grupy powiązane z Al-Kaidą i uzbrojone oddziały poszczególnych plemion i grup etnicznych (z najsilniejszymi spośród nich Kurdami). Ale wszystkie są zbyt słabe, by się zmierzyć z Państwem Islamskim.
Wyszkolona przez Amerykanów armia iracka po prostu nie chce walczyć – co stwierdzili sami amerykańscy wojskowi. Oddziały syryjskiego prezydenta Baszira Assada zaś próbują stawiać opór, ale od marca ponoszą klęskę za klęską we wszystkich częściach kraju. – Mamy braki w ludzkich zasobach – tak tłumaczył w niedzielę Assad, dlaczego jego armia bez przerwy się cofa.
Pojawienie się Turków rzeczywiście całkowicie zmienia sytuację na polach bitew, tym bardziej że dotychczas Ankara była oskarżana o ciche wspieranie islamistów: z niechęci właśnie do Assada oraz z obawy przed Kurdami (mieszkającymi i w Syrii, i w Iraku). Na amerykańskim Uniwersytecie Columbia powstał spis tych oskarżeń – głównie ze strony syryjskich Kurdów – obejmujących od „bezpośredniej współpracy wojskowej i dostaw broni (...) po pomoc medyczną".
Rząd turecki kategorycznie odrzucał te oskarżenia, ale Kurdowie od słów przeszli do czynów. 20 lipca islamiści dokonali zamachu bombowego na kurdyjskie centrum kulturalne w miejscowości Suruc na granicy z Syrią, zginęło w nim ponad 30 młodych aktywistów, którzy chcieli pomagać w odbudowie kurdyjskiego miasta Kobane zniszczonego w walkach z islamistami. Ankara oskarżyła właśnie tych ostatnich o dokonanie zamachu, ale tureccy Kurdowie zastrzelili w środę w rejonie przygranicznym dwóch tureckich policjantów, których oskarżyli o współpracę z radykałami przy przygotowaniu zamachu. „To był odwet" – przyznała nielegalna turecka Partia Pracujących Kurdystanu.