Lustracja duchowieństwa budziła spore emocje niemal dekadę temu. Zaczęło się od sprawy o. Konrada Hejmy, który – jak w 2005 r. wykazali historycy – donosił SB na Jana Pawła II. Potem (2006 r.) na jaw wyszła sprawa m.in. ks. Michała Czajkowskiego, a ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski ujawnił, że podczas prac nad książką poświęconą kontaktom duchowieństwa z bezpieką ustalił, że jej współpracownikami było czterech biskupów (nie podał ich nazwisk).
W kolejnych miesiącach prasa podawała personalia tajnych współpracowników w sutannach. W niektórych diecezjach powołano komisje historyczne, a ówczesny biskup tarnowski Wiktor Skworc dokonał autolustracji, której wynik (jako kurialista miał współpracować z SB) z wyjaśnieniem hierarchy opublikowano na łamach „Gościa Niedzielnego".
Potem Polską wstrząsnęła historia abp. Stanisława Wielgusa, który najpierw zaprzeczał współpracy, by w końcu się do niej przyznać, i zrezygnował z funkcji metropolity warszawskiego. Później były jeszcze sprawy abp. Józefa Michalika (podobnie jak Skworc poprosił historyków o zbadanie sprawy, a potem ujawnił, że SB zarejestrowała go jako TW), bp. Wiesława Meringa i innych.
W międzyczasie episkopat powołał komisję historyczną, która miała zbadać dokumenty w IPN dotyczące wszystkich biskupów. Zakończyła prace w czerwcu 2007 r. Stwierdziła, że spośród 102 biskupów (tylu liczył wtedy episkopat) kilkunastu zostało zarejestrowanych jako TW, kontakty operacyjne lub informacyjne. Wyniki przesłano do Watykanu, który w 2009 r. stwierdził, że nie znalazł żadnych podstaw do twierdzeń, iż któryś z hierarchów dobrowolnie współpracował z SB.
Raport pozostał tajny, bo jego ujawnienia nie chcieli sami zainteresowani. Dotąd żaden z biskupów nie zdecydował się na to, by pójść drogą wyznaczoną przez Michalika i Skworca i nie udostępnił żadnych dokumentów SB na swój temat. Wiele osób wyraża przekonanie, że sprawa lustracji w Kościele nie została załatwiona do końca i właściwe. Po ujawnieniu zbioru zastrzeżonego może się okazać, że niestety, mają rację.