Prezydent Andrzej Duda nie spotka się w Stanach Zjednoczonych z Barackiem Obamą. Jedni to bagatelizują, inni mówią o kryzysie w relacjach dwustronnych. Jakkolwiek jest, Polska nie może sobie pozwolić na ochłodzenie relacji z Ameryką, choć przyda się w nich więcej realizmu. To jedyna światowa potęga, która może nam przyjść z pomocą w razie konfliktu. O ile oczywiście zechce. Niestety, nie zdołaliśmy zbudować takiego potencjału gospodarczego i militarnego, byśmy w razie kłopotów mogli poradzić sobie sami.
Duda jedzie na szczyt dotyczący bezpieczeństwa nuklearnego. Polska nie ma tam wiele do powiedzenia. Nie dysponujemy bronią atomową, nie składuje jej na naszym terytorium inne państwo, nie mamy nawet elektrowni atomowej. Skoro zatem nasze kompetencje w tej materii są nikłe, a prezydent nie tylko nie spotka się z Obamą, ale też z sekretarzem stanu czy obrony, trudno będzie uznać tę wizytę za sukces.
Można, rzecz jasna, pomniejszać znaczenie niewpisania Dudy do kalendarza spotkań amerykańskiego prezydenta. Że wielu przywódców, a czasu mało, że to nic znaczącego, bo z wieloma innymi Obama też się nie spotyka, że nie udało się skoordynować kalendarzy itp., itd. Kiedy jednak przypomnimy sobie, iż na 70. Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu 2015 r. polski prezydent przemawiał po Obamie, a na obiedzie siedział obok niego, jeszcze niedawno zaś szef naszej dyplomacji zapewniał, jakoby niedoszłe spotkanie z Obamą nie było zagrożone, widzimy zmianę w relacjach z Ameryką, jaka dokonała się w ciągu półrocza.
Dzieje się niedobrze. Napięte relacje z instytucjami UE, fala krytyki przelewająca się przez media zachodnie, dyskretne ostrzeżenia dyplomacji amerykańskiej i brytyjskiej – Polska zaczyna być mniej lub bardziej skonfliktowana z zewnętrznymi gwarantami naszego bezpieczeństwa. Intencje są zapewne inne. Nikt z rządzących nie chce przecież izolacji naszego kraju, ale wyszło, jak wyszło, i nie ma co odwracać się do rzeczywistości plecami. Jeszcze nie pokazano nam palcem drzwi, lecz krzywe miny też mają w polityce swoją wagę.
Z geopolitycznego punktu widzenia jednoczesne iskrzenie na liniach Polska–UE, Polska–USA i Polska–Niemcy to sytuacja trudna do przyjęcia. Z natury rzeczy pcha ona Warszawę w ramiona Moskwy. Ocieplenie relacji z Rosją zrównoważyłoby wszak ochłodzenie na Zachodzie, ale taki wariant byłby już bezwzględnie nie do zaakceptowania.