Kilkanaście miesięcy po ostatnich wyborach parlamentarnych wszystkie strony sporu politycznego są niezadowolone z sondaży. Opozycja nie może się nadziwić, że PiS pomimo fatalnych, skandalicznych i dewastujących rządów (jak twierdzą liderzy PO czy Nowoczesnej) wciąż jest popierany przed trzydzieści kilka procent obywateli i zdobywa najczęściej takie poparcie, jak partie Grzegorza Schetyny i Ryszarda Petru razem wzięte. Zwolennicy opozycji wciąż są zszokowani tym, jak ugrupowanie zrzeszające takie postaci, jak Stanisław Piotrowicz, Krystyna Pawłowicz czy Bartłomiej Misiewicz, może cieszyć się największym społecznym zaufaniem i bić Platformę czy Nowoczesną.
Ale także liderzy PiS są sondażami zawiedzeni – ich formacja nie dostała bowiem premii za zwycięstwo. Tej, którą cieszyły się praktycznie wszystkie formacje zwyciężające w poprzednich wyborach. Bo pewną prawidłowością politologiczną było to, że partia obejmująca władzę cieszyła się w pierwszych miesiącach rządzenia większym poparciem, niż odnotowywała wcześniej w elekcji parlamentarnej.
Zdumienie na Nowogrodzkiej musi być tym większe, że PiS nie próżnowało w ostatnich miesiącach i zafundowało swoim wyborcom serię socjalnych prezentów – z programem 500+ i obniżeniem wieku emerytalnego na czele. Pomimo tego socjalnego rozdawnictwa, notowania ugrupowania stoją w miejscu, a w wielu badaniach spadają nawet poniżej zanotowanego w ostatniej elekcji wyniku 37,5 proc.
Opozycja uwierzyła w swoją propagandę
O ile irytacja obozu władzy może być po części uzasadniona (faktycznie może frustrować „niewdzięczność" elektoratu za obdarzenie go budżetowymi pieniędzmi i brak owej premii za zwycięstwo, którą formacja cieszyła się kilka miesięcy po poprzednich wygranych przez siebie wyborach w 2005 r.), o tyle złość na sondaże ze strony polityków opozycji i ich zwolenników musi budzić zdumienie.
Naprawdę sądzili, że kilka miesięcy zmasowanej (totalnej – jak miał się wyrazić Schetyna) krytyki gabinetu Beaty Szydło skutkować będzie nagłym spadkiem popularności tego rządu i całej ekipy? Serio myśleli, że wystarczy przez pół roku ostro uderzać w rząd, robić konferencje prasowe i zorganizować kilka ulicznych demonstracji, by zwolennicy PiS zmienili swoje sympatie, a politycy obozu władzy rozpierzchli się w panice?