Reklama

Marek Migalski o polityce zagranicznej PiS

Polityka zagraniczna PiS nastawiona jest na zysk wewnętrzny. Brak w niej logiki.

Aktualizacja: 15.02.2017 18:30 Publikacja: 14.02.2017 18:00

Z polityki MSZ pod kierownictwem Witolda Waszczykowskiego nie wyłania się żaden spójny obraz

Z polityki MSZ pod kierownictwem Witolda Waszczykowskiego nie wyłania się żaden spójny obraz

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Gdyby ktoś chciał znaleźć jakąś linię przewodnią polskiej polityki zagranicznej po przejęciu władzy przez PiS, znalazłby się w nie lada kłopocie. Bowiem nie ma żadnej stałej i niezmiennej dominanty działań gabinetu Beaty Szydło oraz prezydenta Andrzeja Duda. Panuje natomiast zupełny chaos.

Porzucony Wschód

Wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, że obecna polityka naszej dyplomacji będzie prostą kontynuacją działań podejmowanych w latach 2005–2007, kiedy to władzę sprawowało PiS, a głową państwa był Lech Kaczyński. Tak jednak nie jest – nastąpiła poważna korekta tego, co określane było wówczas jako „polityka jagiellońska". Nikt dziś nie walczy w Warszawie o sprawy Gruzji, pogodzono się z promoskiewskim zwrotem w Mołdawii, nie snuje się dalekosiężnych planów połączeń energetycznych z Azerbejdżanem. Partnerstwo Wschodnie jest martwe. Co prawda polska strona przejawia pewną predylekcję do zainteresowania Wschodem, ale nawet w oficjalnej nomenklaturze ideę Międzymorza zastąpioną koncepcją Trójmorza ABC (Adriatyk, Bałtyk, Morze Czarne).

Prawie całkowicie porzucono dotychczasową strategię wobec Ukrainy – zamiast cierpliwego wciągania ją do struktur zachodnich, obecnie rządząca ekipa zafundowała Kijowowi serię filipik i zarzutów o nierozliczenie się z banderowską przeszłością (zbiegło się to zresztą w czasie z rozpoczęciem ofensywy prorosyjskich separatystów pod Awdijeką).

Jeśli dodać do tego dziwny reset z białoruskim dyktatorem, to zaiste trudno określić te wszystkie działania jako kontynuację „polityki jagiellońskiej" i dzieła Lecha Kaczyńskiego.

Kontredans z Berlinem

Nie inaczej ma się rzecz na kierunku zachodnim. Tu z kolei mamy do czynienia z szeregiem sprzecznych i wykluczających się poczynań oraz deklaracji polskiej dyplomacji. Z jednej strony, Kaczyński i jego ludzie podkreślają konieczność rewizji traktatów i wzmocnienie państw narodowych, a z drugiej strony słychać wezwania do utworzenia wspólnej europejskiej armii ze wspólnym atomowym parasolem. Co więcej, w czasie ostatniej wizyty Angeli Merkel w Warszawie ze strony jej polskich rozmówców padły słowa o konieczności likwidacji urzędu szefa Rady Europejskiej i uznania za „prezydenta Unii" przewodniczącego Komisji. Kuriozalny to pomysł, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że ten pierwszy jest przedstawicielem instytucji międzyrządowej, a ten drugi instytucji wspólnotowej. Albo więc chce się rozluźnienia więzów unijnych, albo ich zacieśnienia.

Reklama
Reklama

Jeszcze ciekawszy jest kontredans uprawiany w stosunku do Berlina. Politycy PiS co chwila pozwalają siebie na antyniemieckie wypowiedzi (łącznie z zapowiedziami walki z niemieckim kapitałem w Polsce), ale jednocześnie w „exposé" min. Waszczykowskiego Berlin określony został jako nasz „główny partner" w Unii, a otwarciem fabryki Mercedesa w naszym kraju rząd chwalił się kilka dni. W jednej więc strony Niemcy przedstawiane są elektoratowi PiS jako największe zagrożenie dla polityki „wstawania z kolan", z drugiej zaś dochodzą do nas wieści o tajnych spotkaniach Kaczyńskiego z Merkel w podszczecińskich kniejach. Spójności w tym za grosz.

Również nasz stosunek do Stanów Zjednoczonych jest niejasny. Pomijając już fakt, że polska dyplomacja nie ma prawie żadnych kontaktów z nową administracją i dopiero po zwycięstwie Trumpa szukano do niego dojścia, to widać wyraźnie, że nasz rząd ma niejaki problem z nowym lokatorem Białego Domu. Z jednej strony chwali go za walkę z polityczną poprawnością i wprowadzanie do życia elementów konserwatywnych, ale z drugiej strony widzi jego oraz jego otoczenia słabość do Rosji. Zakup amerykańskiej broni przez gabinet Beaty Szydło wskazywałby, że stawia on na bliską współpracę z Waszyngtonem w zakresie obronności; jak w takim razie wytłumaczyć ostatnie deklaracje Kaczyńskiego o konieczności budowy europejskiego systemu bezpieczeństwa i tworzenia unijnej armii?

Brak spójności

Wskazanie przed rokiem jako strategicznego partnera w Unii państwa, które właśnie ją opuszcza, czyli Wielkiej Brytanii, oraz związanie się sojuszem z krajem będącym w UE jednym z najważniejszych „paputczików" Kremla, czyli Węgier (notabene – które to Węgry nie zostały wymienione w żadnym kontekście w tegorocznym „exposé" Waszczykowskiego), dopełniają całości.

Z tych nieskoordynowanych działań i deklaracji nie wyłania się żaden spójny obraz, żadna koherentna wizja polityki zagranicznej i naszej obecności w Europie. Nasi zachodni partnerzy wiedzą tylko tyle, że nie chcemy u siebie imigrantów. To jedyny jasny komunikat, który nasza dyplomacja wysłała w świat. Cała reszta pozostaje w mgle i nieporozumieniach.

Polityka zagraniczna może być głupia albo mądra, skuteczna lub nieskuteczna, innowacyjna lub reaktywna, ale nie może być niespójna. Nie może być zataczaniem się od ściany do ściany, jak w czasie powrotu strażaka po imprezie w remizie. Bo to niebezpieczne. Dla strażaka i dla innych.

Romantyczne wizje

A tak właśnie się dzieje w przypadku aktywności polskiej dyplomacji. Kiedyś była skoncentrowana na zakotwiczeniu nas w UE i NATO. Po tym, gdy sztuka ta się udała, zaczęto ją ubarwiać i konkretyzować – a to w romantyczną wizję „polityki jagiellońskiej" braci Kaczyńskich, a to w bardziej pragmatyczną koncepcję „polityki piastowskiej" duetu Tusk – Sikorski. Ta pierwsza była skoncentrowana na Wschodzie, ta druga na wprowadzeniu nas do zachodniego mainstreamu. Obie miały swoje poważne wady. Ale niewątpliwie miały jedną niebagatelną zaletę – były jakieś. Były koherentne i oparte na pewnej wewnętrznej logice.

Reklama
Reklama

Niestety, o działaniach gabinetu premier Szydło, przy poparciu prezydenta Dudy oraz patronacie prezesa Kaczyńskiego, nie da się tego samego powiedzieć. To zupełny chaos. Nakierowany bardziej na zyski wewnętrzne niż realizację interesów Rzeczypospolitej za granicą. Tak dalej być nie może. Choć wszyscy dobrze wiemy, że może. I że będzie.

Autor jest politologiem, byłym europosłem PiS i PJN

Wydarzenia
Poznaliśmy nazwiska laureatów konkursu T-Mobile Voice Impact Award!
Wydarzenia
Totalizator Sportowy ma już 70 lat i nie zwalnia tempa
Polityka
Andrij Parubij: Nie wierzę w umowy z Władimirem Putinem
Materiał Promocyjny
Ubezpieczenie domu szyte na miarę – co warto do niego dodać?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama