Geert Wilders nie rezygnuje z pomysłu nakręcenia i pokazania światu krótkiego filmu o Koranie. Polityk holenderskiej skrajnej prawicy chce w nim udowodnić, że święta księga muzułmanów zawiera treści faszystowskie i nawołuje do przemocy wobec kobiet i homoseksualistów. Samymi zapowiedziami już oburzył islamskich radykałów, którzy protestują i grożą atakami terrorystycznymi.
W afgańskim mieście Mazar-i-Szarif 800 osób protestowało przeciwko filmowi, a także przeciw słynnym karykaturom Mahometa. Ponownie przedrukowano je w duńskich gazetach, gdy policja odkryła, że islamiści chcieli zabić jednego z rysowników. – Czuję się odpowiedzialny za żołnierzy w Afganistanie. Jeśli znajdą się na linii ognia z powodu tego filmu, to jest to bardzo niepokojąca sprawa – oświadczył sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer. Scheffer, sam Holender, apeluje do swego rodaka o rozwagę. Ale na razie groźby muzułmanów nie robią na Wildersie wrażenia. Przysparzają mu tylko popularności i zwiększają zainteresowanie filmowym projektem.
W trudnej sytuacji znalazł się holenderski rząd, który powinien dbać o bezpieczeństwo swoich obywateli, w tym żołnierzy w Afganistanie, ale jednocześnie nie chce naruszać swobody wypowiedzi. Dziennik „De Telegraaf“ napisał, że rząd rozważa nawet wydanie zakazu rozpowszechniania filmu jeszcze zanim zostanie nakręcony. Prokurator generalny miał rzekomo zlecić analizę ewentualnych podstaw prawnych takiej decyzji. Eksperci powątpiewają jednak w te rewelacje popularnej, chociaż nie zawsze wiarygodnej, gazety.
– Na gruncie prawnym jest to niemożliwe. Prewencyjny zakaz publikacji może nastąpić co najwyżej w czasie stanu wyjątkowego – mówi „Rz” profesor Ko Colijn, politolog z Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie.
Oznacza to, że ewentualny zakaz rozpowszechniania filmu Wildersa mógłby zostać wydany dopiero, gdy będzie wyraźnie widać, że nawołuje do nienawiści. A więc gdy przez świat przetoczy się fala muzułmańskich protestów i – być może – ataków terrorystycznych.