Prezydent polskiej wspólnoty

Lech Kaczyński pamiętał, że ojczyzna jest darem od minionych pokoleń. Dlatego polityka historyczna i walka o przywrócenie pamięci narodowej nie były dla niego działaniami drugorzędnymi

Aktualizacja: 11.04.2010 01:59 Publikacja: 10.04.2010 18:17

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Lech Kaczyński. Prezydent. Wybitny Polak. Trudno uwierzyć, że nie żyje. Trudno się z tym pogodzić. Najlepszy prezydent, jakiego mieliśmy w III RP. Człowiek, którego wizerunek spreparowany przez przeciwników na użytek opinii publicznej tak zasadniczo różnił się od rzeczywistości, że wywoływał poczucie, iż żyjemy w dwóch, nieprzystających do siebie, światach. Człowiek niezwykle ciepły, przyjacielski, życzliwy ludziom. To te jego cechy wchodziły czasami w konflikt z jego polityczną misją. Strasznie trudno było mu odsuwać ludzi, których znał, a więc lubił, bo takie było jego naturalne nastawienie do swoich współpracowników. Niezwykle trudno było mu wycofywać ofiarowane im zaufanie.

Jego osobiste nastawienie równoważył równie naturalny dla niego patriotyzm. Świadomość, że żyjemy we wspólnocie i dopiero dzięki niej osiągnąć możemy pełnię swojego człowieczeństwa, była dla niego czymś oczywistym. Tak jak i fakt, że nasza egzystencja nie wyczerpuje się w doraźnej teraźniejszości, ale rozpięta jest między sięgającą głęboko wstecz przeszłością a pokoleniami, które nastąpią i wobec których jesteśmy odpowiedzialni za stan naszego wspólnego kraju.

Nasza ojczyzna i ta materialna, i ta ważniejsza nawet – duchowa, przejawiająca się w kulturze, jest darem, jaki otrzymaliśmy od minionych pokoleń. To ich pracy i poświęceniu zawdzięczamy swoją egzystencję. Dlatego polityka historyczna nie była dla Kaczyńskiego działaniem drugorzędnym. Wiedział, że żyjemy w pamięci i dzięki pamięci. Że narody tak jak ludzie, którym odbiera się pamięć, giną. Dlatego przywrócenie pamięci narodowej jest niezbędne dla przetrwania Polaków. Odzyskanie pamięci to także przywrócenie ładu moralnego, wskazanie na dobro i zło, określenie wzorców i antywzorców.

Stąd tyle miejsce w działaniu Lecha Kaczyńskiego zajęło symboliczne wynagradzanie zasług dla ojczyzny. Stąd przedsięwzięcia mające upamiętniać nasze wielkie chwile, takie choćby jak budowa Muzeum Powstania Warszawskiego. Prezydent wiedział, że rozpoznanie historyczności naszego istnienia każe wziąć na barki odpowiedzialność za rzecz pospolitą, rzecz wspólną, którą zostawimy następnym pokoleniom.

Zaangażowanie Lecha Kaczyńskiego w sprawę Polski powodowało, że bez kompleksów i złudzeń podchodził do polityki międzynarodowej. Zdawał sobie sprawę, że siła Polski to bezpieczeństwo, ale także i dobrobyt jej mieszkańców. To także trudne do zmierzenia, ale fundamentalne poczucie godności. Dlatego odbudowa Polski na arenie międzynarodowej była dla niego jednym z politycznych imperatywów.

Do Unii Europejskiej prezydent Kaczyński miał stosunek realistyczny. Nie uznawał jej za wcielenie kolejnej utopii, ale za ważną instytucję, na którą patrzyć powinniśmy z perspektywy swojej racji stanu. Widział, że jest ona przestrzenią uzgadniania, ale także konkurencji rozmaitych interesów, w tym głównie państwowych. Polacy powinni podchodzić do Unii tak, jak pozostali jej członkowie. Nie ma powodu, aby przyjmowali pozycję podrzędną. To znamienne, że realizm prezydenta Kaczyńskiego – który w niczym nie różnił się on od postawy przywódców państw zachodnich – wywoływał agresję i przedstawiany był jako postawa „archaiczna”.

Być może głębokie i autentyczne zaangażowanie czyniło go łatwiejszym obiektem niewybrednych ataków. Jego pasja dla sprawy polskiej była widoczna, a więc mogła stać się celem nihilistycznej ironii tak rozplenionej w naszych czasach.

Kiedy się okazało, że amerykańska tarcza antyrakietowa może nie zostać w Polsce zainstalowana, poprosił mnie na osobistą rozmowę. Był przejęty. Uważał, że inicjatywa ta jest niezwykle ważna dla strategicznego związania Polski ze Stanami Zjednoczonymi, co zasadniczo poprawiłoby nasze bezpieczeństwo. Odwołanie jej budowy poruszyło go, jakby poniósł osobistą, głęboką stratę. Gdyż sprawy publiczne, sprawy Polski były najgłębiej jego osobistymi sprawami. To była jego pasja i jego życie.

To głębokie zaangażowanie w sprawy publiczne nie pozbawiło go dystansu do siebie samego, ciepłej ironii i poczucia humoru. Człowiek przedstawiany jako kostyczny ponurak był bowiem osobą wesołą i dowcipną. Wiedzą to doskonale wszyscy jego współpracownicy, przyjaciele i znajomi. Wiedzą o tym wszyscy, którzy widzieli, jak zachowuje się w stosunku do rodziny. Był osobą bezkompromisową, która – tak samo jak jego brat – nie szła na żadne ustępstwa, gdy w grę wchodziła polska racja stanu. Nawet jeśli konsekwencją tego miał być ostracyzm, trwała marginalizacja, kampania pomówień. Co więcej, znosił to z godną podziwu pogodą ducha.

Ludzie sprawdzają się w niespodziewanych, ale trudnych sytuacjach. Rosyjska agresja na Gruzję, w odpowiedzi na którą Lech Kaczyński przybył natychmiast do zagrożonego Tbilisi, była jego próbą, którą przeszedł tak, że mogliśmy poczuć się dumni ze swojego prezydenta. Udowodnił, że zaangażowanie etyczne może łączyć się z polityczną racjonalnością.

Osobista odwaga prezydenta okazała się także cnotą publiczną. Kaczyński przybył do Gruzji nie tylko, aby wyrazić solidarność z napadniętym narodem, ale aby zorganizować mu pomoc. Ściągnięcie grupy przywódców państw posowieckich do Tbilisi miało wielkie znaczenie dla zatrzymania ofensywy rosyjskiej. Znamienne, że przywódcy ci traktowali polskiego prezydenta jako swojego naturalnego lidera.

Prezydent Kaczyński dużo robił, aby realizować ideę Polski jagiellońskiej. Jednak jego projekt, odwołujący się do czasów polskiej wielkości, nie miał nic wspólnego z imperialnymi ambicjami. Idea jagiellońska współcześnie oznacza koalicję państw Europy Środkowo-Wschodniej zagrożonej recydywą rosyjskiego imperializmu. To budowa wspólnoty nie tylko interesu, ale i kultury, która doskonale mieści się w polskiej racji stanu.

Naród był dla Lecha Kaczyńskiego wspólnotą. Dlatego obowiązywać winna go zasada solidarności, wspomaganie się wzajemne, pomoc tym, którym powiodło się gorzej. A prawdziwa wspólnota – uważał prezydent – musi rządzić się ideą sprawiedliwości. Uzdrowienie wymiaru sprawiedliwości ważne było z perspektywy prezydenta jako niezbywalny fundament poczucia bezpieczeństwa obywateli, ale także jako fundament ładu moralnego.

Nie uzmysłowiliśmy sobie jeszcze naszej straty. Wymiar postaci Lecha Kaczyńskiego docenimy dopiero z czasem.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/04/10/dumni-ze-swojego-prezydenta/]Skomentuj[/link][/ramka]

Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać