Życie plastyczne w stolicy zaczęło się dopiero późną wiosną. Największa gwiazda światowego formatu: Bill Viola w Zachęcie. Najchętniej odwiedzane wystawy: Alfons Mucha, Stanisław Wyspiański („Jak meteor…, na 100-lecie śmierci artysty”), „Złoty wiek malarstwa flamandzkiego” – czyli złoty trójkąt w Muzeum Narodowym. Najszerzej komentowane wydarzenie: Wilhelm Sasnal w Galerii Zachęta. Największa frekwencja: majowa Noc Muzeów, przy pięknej pogodzie, okazjonalnej komunikacji i za darmo.
Z każdym rokiem coraz dobitniej widać, że Warszawie brak spoiwa łączącego różnorodne preferencje, upodobania, gusty. Taką rolę integrującą w wielu innych stolicach europejskich spełnia ważna, dobrze nagłośniona impreza typu biennale, targi czy festiwal. Warszawskie Targi Sztuki w byłym Hotelu Europejskim to parodia targów z prawdziwego zdarzenia, okazja lansu dla pozastołecznych galerii.
Z festiwalami też kiepsko. Ten poświęcony fotografii zepchnięty został do peryferyjnych galerii – a mało komu chce się jeździć po opłotkach. Warszawski Festiwal Sztuk Pięknych po chwilowej reanimacji ponownie zapadł w letarg. Pewnie umrze śmiercią naturalną, jako typowy twór socjalistyczny dla ludzi z legitymacjami ZPAP. Nie ma szans w nowych warunkach, kiedy karierę gwarantuje przynależność do stajni wpływowych marszandów, a nie dyplom którejś z akademii czy członkostwo w związku zawodowym.
Paraliż dotknął też Supermarket Sztuki przez trzy lata organizowany w Domu Artysty Plastyka. Szkoda, był to bowiem jedyny sparing dla młodych, spontaniczna inicjatywa oddolna. Zepchnięty w tym roku do galerii offowych, nie wywołał szerszego oddźwięku.
W ogóle artystyczna Warszawa pełna jest imprez adresowanych do konkretnych odbiorców, co widać choćby po publiczności najciekawszych ekspozycji.