- Jesienią 2001 roku, po ujawnieniu przez dawnych kolegów Maleszki jego agenturalnej przeszłości, w redakcji "Gazety Wyborczej" zapadły decyzje, że pozostanie on w pracy, że będzie nadal redaktorem i że nadal będzie publikował pod pseudonimem. Pseudonim ELEM - od inicjałów Lesława Maleszki - został wybrany po kilku tygodniach . Teksty tak podpisane ukazały się - powiedział w programie Rafała Ziemkiewicza "O co chodzi" Aleksander Kaczorowski, który w czasie, gdy sprawa Maleszki została ujawniona, pracował w "Gazecie Wyborczej".
- Praktycznie od początku było jasne ze Maleszka zostanie w gazecie. To była osobista decyzja Adama Michnika, którą przeforsował wbrew większości redakcji. Nie ukrywam, że wtedy byłem tego samego zdania co Michnik. Uważałem ze Maleszka powinien pozostać, natomiast problem polegał na tym w jakim charakterze. Można parzyć herbatę, spinacze przypinać a niekoniecznie trzeba być redaktorem w dziale publicystyki i niekoniecznie pisać teksty - mówił Kaczorowski.
Tekst podpisany pseudonimem Elem, zatytułowany "Niemieckie spory" ukazał się w wydaniu świątecznym GW 1. 06.2002 roku.
- Mniej więcej w tym samym czasie dotarły informacje z teczki Bronisława Wildsteina, z których wynikało, że Maleszka nie był nieszczęsną ofiarą złamaną przez SB, ale agentem prowokatorem - wyciągał najbardziej intymne historie i mówił esbekom jak mają się rozprawić z ludźmi, którzy uważali go za przyjaciela. Ja nie mogłem tego znieść - przyznał Kaczorowski, tłumacząc, że wtedy odszedł z "Gazety Wyborczej".
Piotr Stasiński, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" nie chciał wypowiadać się w tej sprawie. - Nie damy się wciągnąć w niekończącą się dyskusję - dodał Stasiński.