Biurka ministra sportu Mirosława Drzewieckiego nie widać spod sterty papierów. W swoim gabinecie pali jak smok. – Jak nie może zapalić, to spotkania są bardzo krótkie – śmieje się jego współpracownik.
Minister wypija dziennie trzy red bulle. Mają mu dodawać energii przy realizacji dwóch najważniejszych przedsięwzięć resortu – Euro 2012 i Orlików, czyli bezpłatnych boisk we wszystkich gminach w Polsce.
Drzewiecki to oprócz Ewy Kopacz jedyny minister w rządzie Donalda Tuska, który wcześniej pełnił tę samą funkcję w gabinecie cieni PO. Jednak według swej poprzedniczki w rządzie PiS Drzewiecki był nieprzygotowany do objęcia resortu. – Nie nadaje się do pracy urzędniczej – uważa Elżbieta Jakubiak. – Drzewiecki to nie jest człowiek, który każdy papier ogląda ze wszystkich stron jak minister Jakubiak. Dla niego najważniejsze jest, żeby sprawy szły do przodu – ripostuje Andrzej Biernat (PO), szef podkomisji ds. Euro 2012.
Na hasło „Orlik” w oczach Drzewieckiego pojawiają się iskry. O tym projekcie z zapałem może opowiadać godzinami. O oświetleniu boisk, a nawet materiałach, z których powinny być wykonane umywalki w szatniach. Drzewiecki sam przyznaje, że to dla niego sprawa najważniejsza. – Kocham ten projekt. Zwłaszcza gdy widzę zadowolone dzieciaki, które bardzo chcą boisk – mówi.
Tym bardziej że Orlik to oczko w głowie jego szefa Donalda Tuska. Pomysł zrodził się zresztą z ich piłkarskich doświadczeń. – Będąc w opozycji, szukaliśmy w stolicy boiska, na którym moglibyśmy grać w piłkę. Prawie wszystkie były zajęte – opowiada Biernat. – W końcu graliśmy na klepisku Stadionu Dziesięciolecia. Wtedy premier i Mirek wpadli na pomysł wybudowania tych boisk dla dzieciaków. Zaczęli nawet liczyć, ile na to potrzeba pieniędzy.