We wrześniu rząd prześle umowę do Sejmu, ale procedury nie ruszą z kopyta. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO) nie zostawia złudzeń: – Nie widzę żadnego powodu, żeby nadawać szczególny charakter temu procesowi.
Jego zdaniem nie ma powodu, bo „nie ma żadnego sygnału, kiedy strona amerykańska zamierza dokończyć proces ratyfikacji”. Aby bowiem umowa zaczęła obowiązywać, musi ją podpisać prezydent George W. Bush lub jego następca.
W Polsce zgody na ratyfikację może udzielić naród w referendum, które zarządza Sejm lub prezydent. Jednak nikt o tym nie wspomina, bo nie ma gwarancji, że zagłosuje połowa uprawnionych i będzie ono ważne. Pozostaje zatem zwykła procedura ratyfikacji umowy międzynarodowej: zgodę wyraża dwie trzecie posłów (307). I nie ma z tym problemu – PO i PiS mają razem 367 głosów. Wtedy pozostanie ostatni element procedury: podpis prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
To jemu najbardziej zależy, by nastąpiło to szybko. – Na dniach to może nie, ale przed styczniem przyszłego roku, przed nową administracją amerykańską tak – mówił w wywiadzie dla TVP Info.
Marszałek Komorowski tłumaczy jednak, że nie widać „pośpiechu po stronie amerykańskiej i byłoby źle, gdyby można go było dostrzec w Polsce”. Jeden z liderów SdPl Marek Borowski wręcz zachęca rząd do odłożenia ratyfikacji do czasu listopadowych wyborów prezydenckich w USA. – Czesi odłożyli ją do 2010 r. Nie ma powodu, aby Polska się spieszyła – tłumaczy.