42 procent głosów zbiera PO w mateczniku PiS, czyli na Podkarpaciu. Partia Jarosława Kaczyńskiego może liczyć na 34 proc. głosów – wynika z sondażu „Rz”.
Ale trudno się dziwić, bo lista PiS jest w tym okręgu wyjątkowo słaba – tamtejsza „jedynka”, czyli Tomasz Poręba, który powinien spełniać rolę wyborczej lokomotywy, ma w elektoracie PiS zaledwie 6 proc. poparcia. Najwięcej głosów zbiera wśród nich poseł Andrzej Szlachta (14 proc.). Za nim znalazła się Janina Sagatowska, która w latach 90. była wojewodą tarnobrzeskim, a później senatorem. 39 proc. wyborców PiS jeszcze nie zdecydowało, na kogo odda swój głos, dlatego trudno przewidzieć, kto z tej listy ostatecznie zdobędzie mandat.
Niekwestionowanym liderem PO na Podkarpaciu okazał się Marian Krzaklewski, superbroń Platformy, która miała odebrać głosy PiS. Były przewodniczący NSZZ „Solidarność” zebrał w naszym sondażu 27 proc. głosów oddanych na PO. Palmy pierwszeństwa nie odebrała mu nawet lokalna posłanka Elżbieta Łukacijewska.
– Po tych wynikach widać, że identyfikacje partyjne w tych wyborach nie będą odgrywały kluczowej roli – ocenia Wojciech Łukowski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – PiS źle skonstruował listę, skoro większość wyborców tej partii nie identyfikuje się z kandydatem nr 1. W efekcie partia przegrywa z PO w swojej twierdzy. Z kolei nazwisko Krzaklewskiego przyciąga wyborców do Platformy, choć jest on dla tej partii obcym ciałem.
Natomiast na Mazowszu (w okręgu, który nie obejmuje Warszawy) PiS depcze PO po piętach. Na partię rządzącą chce głosować 38 proc. wyborców, a opozycyjny PiS zbiera prawie 36 proc. – Tutaj mamy do czynienia z sytuacją odwrotną niż na Podkarpaciu: PiS ma mocną listę, z kilkoma znanymi nazwiskami, dobrze odbieranymi w tym elektoracie, a PO słabą. I od razu widać efekty w sondażach – zaznacza Łukowski.