[b]Rz: Po olimpijskich sukcesach Tomasza Majewskiego i Piotra Małachowskiego znalazł się pan w cieniu młodszych kolegów. Jak się pan czuje w roli byłego mistrza?[/b]
[b]Szymon Ziółkowski:[/b] Po pierwsze nigdy nie jest się byłym mistrzem olimpijskim, zostaje się nim dożywotnio. Można być byłym rekordzistą świata. Swój złoty medal zdobyłem 9 lat temu i życzę moim przyjaciołom z reprezentacji, żeby po wielkim sukcesie jeszcze przez wiele lat lat potrafili walczyć na wysokim poziomie. Tak jak ja. Przecież z podium światowego całkiem nie schodzę. Planuję swoją karierę przynajmniej do igrzysk olimpijskich w Londynie.
[b]Dlaczego z nowym trenerem?[/b] Pięć lat treningów z panem Piotrem Zajcewem odcisnęło na mnie spore piętno. Mam już 33 lata, skoro chciałem kontynuować karierę jeszcze ponad trzy lata, musiałem radykalnie zmienić cykl przygotowań. Gdybym kontynuował poprzednią pracę, to prawdopodobnie kolejny rok byłby ostatnim w karierze, jeśli w ogóle dotrwałbym do startów. Doszliśmy do wniosku z moim nowym trenerem Krzysztofem Kaliszewskim, że 2009 rok poświęcimy na uspokojenie całego procesu treningowego i poprawę techniki. Młot na razie bardzo daleko nie leci, ale do mistrzostw świata w Berlinie jeszcze miesiąc, jest czas.
[b]Zaczął pan, co widać gołym okiem, od sporego odchudzania, dlaczego?[/b]
Jestem leciwym zawodnikiem i pewne części ciała zaczynają boleć. Należy dbać o kolana, stawy i wszystko inne. Trzeba było pozbyć się zbędnych kilogramów.