„To nie jest kraj dla wielkich ludzi” – pierwsza wspólna praca Rafała Rutkowskiego i Michała Walczaka pokazywana na Chłodnej 25 balansowała niebezpiecznie na krawędzi politycznej poprawności, kilka razy nawet ją przekraczając. Po prostu chłopcy „pojechali po bandzie”, co idealnie sprawdzało się wśród publiczności klubowej na luzie i z entuzjazmem reagującej na karkołomne dowcipy z galerii upiornych bohaterów naszej codzienności.
Z „Ojcem polskim” jest inaczej. To show, który sprawia wrażenie mocniej wykalkulowanego, wykorzystującego możliwości większej sceny i widowni, ale jednocześnie jakoś mniej zabawnego.
Tym razem na scenie pojawia się jedna postać – tytułowy ojciec polski. Mężczyzna najwyraźniej mocno zagubiony wśród wymagań, które stawia mu dzisiejsze społeczeństwo.
Cały dowcip sprowadza się tutaj do rozmijania stereotypu tradycyjnej męskości z propagowanymi w ostatnich latach modelami nowoczesnego ojcostwa. Prawdziwy polski facet, zgodnie z tezą stawianą przez Walczaka, to potomek starożytnych i szlacheckich wojowników, który w swojej naturze ma wyłącznie picie i swobodę. Wniosek – polski ojciec i tak w końcu wyląduje w barze, a jego zachowanie zostanie mu w przyszłości wypomniane przez potomka. I jak ten prawdziwy facet ma sobie poradzić z asystowaniem przy porodzie, wychowywaniem potomka w nowoczesny sposób czy, przede wszystkim, zaskoczeniem, że dał wrobić się w dziecko? Nie może, bo w gruncie rzeczy jest niereformowalny.
I chyba przede wszystkim ta konkluzja budzi największe zniecierpliwienie. Oczywiście, Rafał Rutkowski jest na tyle inteligentnym i potrafiącym wykorzystać swoją vis comica aktorem, że niejednokrotnie udaje mu się w trakcie tego show widzów rozbawić. Problem w tym, że tym razem staje się wyłącznie zabawiaczem. Sprawnym i przykuwającym uwagę, ale wyśmiewającym oklepane treści. „Jazdę po bandzie” zastąpiły kąśliwe żarty, których cudzysłów aż zbyt wyraźnie zaznaczany jest za każdym razem.