[i]Korespondencja z Pretorii[/i]
Diego Maradona nigdy nie bawił się w dyplomatę. Dwa dni przed meczem z Meksykiem w 1/8 finału stwierdził, że prawdziwy test jego drużyna przejdzie dopiero w ćwierćfinale, gdy trafi na zwycięzcę rywalizacji Anglii z Niemcami. Ma podstawy do optymizmu, poza tym Argentyńczycy muszą czuć, że ktoś wierzy w nich bardziej niż oni sami.
Nie licząc porażki w rzutach karnych, Argentyna nie przegrała dziewięciu ostatnich spotkań z rzędu na mistrzostwach świata, Meksykanie odpadali w 1/8 finału w czterech ostatnich turniejach i wreszcie – Argentyńczycy wygrali wszystkie sześć spotkań w finałach mistrzostw świata z reprezentacjami krajów Ameryki Środkowej. Strzelili w tych meczach 25 goli.
Drużynę Maradony pchają do przodu jednak nie statystyki, ale indywidualności – niemal na każdej pozycji. Trener, który uważa się za najlepszego piłkarza w historii futbolu, na turnieju w RPA pokazuje dystans do siebie, jakiego nie spodziewali się po nim jego przeciwnicy. Kilka dni temu Maradona przyznał, że jeśli miałby jakiś problem z taktyką, natychmiast zadzwoniłby do Jose Mourinho, którego numer ma wpisany w swój telefon. – Lubię tego faceta. Zaimponował mi tym, jak mnie przyjął – opowiadał.
U Maradony trenera poza problemami z taktyką spodziewano się także problemów z zazdrością. To on dał Argentynie ostatni tytuł mistrza świata, jako piłkarz, jeśli teraz drużyna by to powtórzyła, ktoś mógłby zacząć gonić jego legendę. Ktoś, to znaczy Leo Messi.