Zamachowiec z Lockerbie, którego zwolnienie z brytyjskiego więzienia wywołało lawinę krytyki, najprawdopodobniej dożyje swoich dni w Libii. Tych zostało bowiem zapewne niewiele. Abdel Basset al Megrahi jest w śpiączce. Przy jego łóżku czuwa rodzina. – Jest cieniem człowieka. Wydaje się o wiele bardziej chory niż wcześniej. Jest o krok od śmierci – opisuje Nic Robertson, korespondent CNN, który odnalazł zamachowca w rezydencji w Trypolisie.
Narodowa Rada Libijska oświadczyła, że nie wyda go Londynowi. – Nie oddamy żadnego libijskiego obywatela na Zachód. Megrahi był już raz osądzany i nie stanie przed sądem po raz kolejny – powiedział Mohammed al Alagi, powstańczy minister sprawiedliwości.
Zdaniem ekspertów libijskie władze tymczasowe chcą pokazać, że reprezentują cały naród i będą działać w jego interesie.– Główne obawy dotyczące przyszłości Libii są związane z utrzymaniem jedności państwa. Al Megrahi pochodzi z plemienia Megrahi, jednego z najbardziej wpływowych w zachodniej Libii. Jego wydanie mogłoby wywołać dalsze podziały i wewnętrzne walki. Władze naraziłyby się też na zarzut, że są na pasku Zachodu – tłumaczy „Rz" Shashank Joshi, ekspert brytyjskiego Royal United Services Institute (RUSI).
Abdel Basset al Megrahi był jedyną osobą skazaną za zamach bombowy na amerykański samolot PanAm w 1988 roku, którego szczątki spadły na szkockie miasteczko Lockerbie. Zginęło wtedy 270 osób. W 2009 roku wypuszczono go jednak na wolność, bo zdaniem lekarzy był chory na raka prostaty i zostały mu trzy miesiące życia. Żyje jednak do dziś i wiele razy brał udział w wiecach poparcia dla Kaddafiego. Zdaniem mediów wypuszczenie go było ceną, jaką poprzedni rząd Wielkiej Brytanii zapłacił za intratne kontrakty z Libią. Obecny premier David Cameron publicznie oświadczył, że wypuszczenie zamachowca było błędem, a wicepremier Nick Clegg uznał, że powinien on wrócić do celi.
Szkocki rząd, który formalnie zdecydował o wypuszczeniu Megrahiego, zapowiedział, że nie wystąpi o ekstradycję, bo nie zostały złamane zasady warunkowego zwolnienia. Szkocki premier bronił w poniedziałek decyzji sprzed kilku lat. – Podjęliśmy ją na podstawie dowodów. Wszyscy znamy przypadki, kiedy ktoś żył dłużej, niż mu przepowiadano. Wiemy, że ma nowotwór i na niego umrze – mówił Alex Salmond.