Polacy z pogranicza zasiedlają tereny na zachodnim brzegu Odry i Nysy Łużyckiej. Do Niemiec mieli jechać do pracy, a na noc wracać do domów w kraju. Jest odwrotnie.
34-letni Rafał Zieliński od roku każdego ranka wychodzi z mieszkania spółdzielczego w niemieckim Grambow pod Loecknitz w Meklemburgii, wsiada do forda focusa na polskich numerach i jedzie 20 km do pracy na drugą stronę Odry, do Szczecina. Jego żona Edyta swoim „polskim" audi A2 jedzie do szczecińskiej firmy, gdzie jest księgową. Najpierw jednak podwożą Kubę do niemieckiego przedszkola, a Kacpra do podstawówki w Loecknitz.
Tak jak Zielińscy, z domów od Pasewalk w Meklemburgii po Goerlitz w Saksonii-Anhalt do pracy w kraju jeżdżą tysiące Polaków. Od wejścia Polski do UE, a zwłaszcza gdy zniknęły kontrole graniczne, zasiedlają niemieckie pogranicze. Rok po otwarciu niemieckiego rynku pracy emigracyjna fala zarobkowa okazała się znacznie mniejsza od spodziewanej, ale fala przeprowadzek na niemiecki brzeg Odry i Nysy Łużyckiej nie maleje. Na koniec 2011 r. w przygranicznych landach mieszkało 16 tys. Polaków. Ich liczba w Meklemburgii od 2004 roku skoczyła z 2,2 do 4,5 tys. W samym Goerlitz, rozgraniczonym od Zgorzelca Nysą Łużycką, ich liczba wzrosła od 2008 r. z ok. 1 tys. do 1,4 tys.
Od wejścia do UE Polacy z przygranicznych terenów mogli pracować w Niemczech, pod warunkiem że będą wracali codziennie do polskich domów. – Większość z 400 rodzin z okolicy pracuje po polskiej stronie – przyznaje Doreen Borchert z Punktu Kontaktowo-Doradczego Euroregionu Pomerania w Locknitz, biura utworzonego trzy lata temu specjalnie po to, by pomagać osiedlającym się tu Polakom.
– Przenoszą się tu nie dla pracy, lecz mieszkań i domów, znacznie tańszych niż w Polsce – tłumaczy paradoks dr Justyna Segeš Frelak, współautorka raportu Instytutu Spraw Publicznych „Znikająca granica". – To trend, który można ostrożnie nazwać swoistą resłowianizacją tych terenów.