Już dawno nie byli tak blisko sukcesu. Jeden mecz z Polską, którego nie muszą nawet wygrać, dzieli ich od ćwierćfinału mistrzostw Europy. To byłoby dla nich jak piękny sen.
Gdy się miało taką przeszłość jak oni, gdy się miało takich piłkarzy jak oni, to ciężko się obudzić i żyć teraźniejszością, kiedy dookoła szaro i ponuro. Zdobyli przecież srebrny medal mistrzostw Europy w 1996 roku i dotarli do półfinału osiem lat później. To ciągle są powody do dumy.
Obecne problemy znoszą ciężko, bo z sukcesów leczą się już od kilku lat, od kiedy z ławką trenerską reprezentacji rozstał się Karel Brueckner, a z boiskiem pożegnało się kilku świetnych piłkarzy: Pavel Nedved, Jan Koller, Tomas Ujfalusi czy Martin Jiranek.
Życie nauczyło Czechów, żeby nie wymagać za wiele, choć ciągle nie mogą uwierzyć, że medale chwilowo nie dla nich. – Nikt za Bruecknerem nie płakał. Wszyscy mieli dość brzydko grającej reprezentacji i ciągłych długich piłek na Kollera. Poza tym w mistrzostwach świata 2006 i na Euro 2008 nie wyszliśmy z grupy. Byliśmy gotowi na zmianę – mówi Michal Horejsi z gazety „Lidove Noviny".
Kibice i dziennikarze byli gotowi, ale piłkarze nie. Stare pokolenie odeszło, a nowe nie było tak utalentowane, ale nikt nie wziął tego pod uwagę. Wszyscy szybko zapomnieli prośby o powrót do kadry, słane do Nedveda, gdy kontuzji przed Euro 2008 doznał Rosicky.