W wewnętrznych wyborach, w których lidera wybiorą wszyscy członkowie Platformy, Tusk chce osiągnąć jeszcze bardziej miażdżącą przewagę niż w sondażu „Rz".
Dlatego podczas czwartkowego posiedzenia zarządu partii zaproponował takie rozwiązania, które utrudnią uzyskanie dobrego rezultatu Grzegorzowi Schetynie i Jarosławowi Gowinowi. Choćby takiego, jaki uzyskali w naszym sondażu – Schetyna dostał poparcie co ósmego zwolennika PO (12,5 proc.), Gowin zaś co szesnastego (6 proc.).
Przede wszystkim Tusk przyspieszył wybory o pół roku – na lato tego roku. Wedle naszych rozmówców w obozie Schetyny, szef rządu obawiał się, że w miarę upływu czasu będzie politycznie coraz słabszy i coraz trudniej mu będzie odpierać ataki. Już dziś premier zjechał tak nisko w sondażach popularności, że zrównał się z Jarosławem Kaczyńskim, niekwestionowanym dotąd królem elektoratu negatywnego. Spadek trwa od listopada i nic nie wskazuje na to, aby premier miał pomysł na odwrócenie tej tendencji.
Żeby utrudnić swoim konkurentom kampanię, premier zmienił zasady głosowania – zamiast głosowania tradycyjnego przeforsował głosowanie korespondencyjne i przez Internet.
Opozycja wobec Tuska odebrała to jako jednoznaczny sygnał: informacja, kto na kogo głosował, może trafić do zwycięzcy. Taka sytuacja miała już miejsce. Po prezydenckich prawyborach początku 2010 r. okazało się , że kierownictwo PO miało pełne informacje, kto głosował na Bronisława Komorowskiego, a kto na Radosława Sikorskiego. – Byłem w komisji podczas prezydenckich prawyborów. Kiedy docierały do nas korespondencyjne głosy, to wiedzieliśmy, kto jak głosował – przyznaje w rozmowie z „Rz" Tomasz Tomczykiewicz, lider śląskiej Platformy.