Wyprawa Tybet 2013. Góra gór

Publikacja: 04.08.2013 12:39

W stronę Mt. Everest

W stronę Mt. Everest

Foto: DISCOVER 4X4

4 sierpnia 2013, Shegar New Tingri

stan licznika: 10 296 km

Zrobiliśmy to!!!

Więcej o wyprawie Tybet 2013 i poprzednie odcinki relacji

Mount Everest - góra gór. Ma wiele nazw. Angielska nie jest skomplikowana, szczyt zwany wcześniej numerem XV ochrzczono na cześć walijskiego kartografa George'a Everesta, gdy 150 lat temu pracował nad mapą kolonialnych Indii. Ale ważniejsze są chyba nazwy tybetańskie i nepalskie oraz ich niejednoznaczne tłumaczenia. Więc: Czomolungma, Sagarmatha, Boska (lub Bogini) Matka Śniegu, Boska (lub Bogini) Matka Ziemia, Czoło Nieba, a dla nas, włóczęgów... Dach Świata. O wysokości Everestu też dyskutuje się od lat. Teoretycznie precyzyjny pomiar jest możliwy od dawna, ale Czomolungma jest pokryta grubą czapą śnieżną i czubek granitu nią okryty trudny jest do pewnego wskazania. Fachowcy więc kłócą się, czy jest tego giganta 8826, 8840, 8844, 8848, czy może 8850. Spory jak zawsze mają podtekst ambicji politycznych więc na przykład naukowcy chińscy i producenci (równie chińscy) pamiątek zaklinają się, iż najwyższy szczyt ziemi ma 8844 metry i coś tam jeszcze po przecinku.

Bzdura! Czomolungma ma 5159 m npm. Wiemy, bo do takiej wysokości dojechaliśmy!

Wstaliśmy przed świtem i jeszcze po ciemku wyruszyliśmy naszym konwojem. Nie jest to żadna sztuka, czyni tak wielu, a pod Górę Gór jeżdżą nawet autobusiki z turystami. Jednak własnym samochodem czyni to niewielu. W dodatku z Polski.

Interaktywna mapa wyprawy

Ponieważ chińskie mapy mają charakter strategiczny, tzn. mają tyle przekłamań i błędów, żeby wróg (a ten, jak wiadomo, czyha wszędzie) nie połapał się, gdzie jest, parę razy w górach meandrowaliśmy. W dodatku jakieś nędzne resztki dreszczów monsunowych przedarły się przez Himalaje, i mieliśmy niezłe błocko. Mimo to dzielni jak Hillary i Tenzing w 1953, jak Wanda Rutkiewicz (pierwsza Europejka) w 1978 i jak Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki (pierwsi zimą!) w 1980, porykując silnikami wdarliśmy się tam i my! Był to chwilami pasjonujący offroad, a chwilami męczarnia na tragicznej szutrowej lub gliniastej drodze. Było pochmurno, chwilami kapnęło kapuśniaczkiem.

Baza nr 1 okazała się być niestety oszustwem... Szlaban i liczne grono ni to strażników, ni to urzędników zatrzymała nas w skupisku namiotów handlarzy turystycznym badziewiem. Dalej można było jechać jedynie rozklekotanym busikiem. Nerwy nam puściły, wcześniej bowiem poradziliśmy sobie i z policyjnymi odprawami (strefa nadgraniczna) i opróżniliśmy portfele za ów wjazd na własnych kołach. A tu amen. I chmury! Byłoby przesadą twierdzić, że były nisko, skoro trzymały podstawę na poziomie 7 kilometrów, jednak Czomolungma wyraźnie z nas kpiła pospołu z miejscowymi urzędasami. Skoro już tu byliśmy, wjechaliśmy 3 kilometry dalej busami, żeby popatrzeć sobie z bliska na chmury. We właściwej już Bazie nr 1 oczywiście nie było żadnych himalaistów i to od lat kilku. Był tylko tarasik widokowy.

I stała się rzecz dziwna. Piszący te słowa jest w całej naszej ekipie jedynym palaczem. Na wysokościach oddychać raczej nie ma czym i zapalniczki nie pracują, jednak postanowiłem się skupić i znaleźć elementarną harmonię z naturą i pokonać pecha siłą charakteru. Zapaliłem papierosa zapałką, skoncentrowałem się jak Adam Małysz przed skokiem (ale nie kucałem) i cud się stał! Chmury się rozstąpiły, a Czomolungma puściła do nas oczko.

Na koniec wdaliśmy się w negocjacje ze strażnikami. W brudnym namiocie, na brudnym łóżku, w smrodzie jaki łączy brudnego człowieka z dymem palonego zwierzęcego nawozu, przy pomocy brudnych argumentów (kłamstwa mocniejsze niż pieniądze!), udało się przekonać strażnika strażników, że nie po to przyjechałem własnym pojazdem, żeby na tle busika się fotografować. I pozwolono nam wjechać jednym samochodem kilka metrów wyżej niż turystycznej gawiedzi. I tak właśnie zdobyliśmy wysokość 5159m npm.

Droga powrotna nie była łatwiejsza. W ciągu 4 godzin przejechaliśmy dziurawymi serpentynami około 40 kilometrów. Ponownie z przewyższeniami ponad tysiącmetrowymi. Gdy na kolejnej przełęczy ponownie osiągnęliśmy 5200m npm, Himalaje znów ukazały się w niewielkim okienku w chmurach. I to bez pomocy papierosa!

Na końcu prawdopodobnie najgorszej drogi, jaką zdarzyło nam się w życiu jechać, gościnni gospodarze narodowego parku, regionu i państwa pożegnali nas bramą, która powstała być może z okazji naszego przybycia. Brama była kiczowata i większa niż Mt. Everest, co akurat w Chinach jest typowe.

Szczegóły na www.rp.pl/Tybet2013 oraz na stronie www.discover4x4.com.

4 sierpnia 2013, Shegar New Tingri

stan licznika: 10 296 km

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!