Bzdura! Czomolungma ma 5159 m npm. Wiemy, bo do takiej wysokości dojechaliśmy!
Wstaliśmy przed świtem i jeszcze po ciemku wyruszyliśmy naszym konwojem. Nie jest to żadna sztuka, czyni tak wielu, a pod Górę Gór jeżdżą nawet autobusiki z turystami. Jednak własnym samochodem czyni to niewielu. W dodatku z Polski.
Interaktywna mapa wyprawy
Ponieważ chińskie mapy mają charakter strategiczny, tzn. mają tyle przekłamań i błędów, żeby wróg (a ten, jak wiadomo, czyha wszędzie) nie połapał się, gdzie jest, parę razy w górach meandrowaliśmy. W dodatku jakieś nędzne resztki dreszczów monsunowych przedarły się przez Himalaje, i mieliśmy niezłe błocko. Mimo to dzielni jak Hillary i Tenzing w 1953, jak Wanda Rutkiewicz (pierwsza Europejka) w 1978 i jak Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki (pierwsi zimą!) w 1980, porykując silnikami wdarliśmy się tam i my! Był to chwilami pasjonujący offroad, a chwilami męczarnia na tragicznej szutrowej lub gliniastej drodze. Było pochmurno, chwilami kapnęło kapuśniaczkiem.
Baza nr 1 okazała się być niestety oszustwem... Szlaban i liczne grono ni to strażników, ni to urzędników zatrzymała nas w skupisku namiotów handlarzy turystycznym badziewiem. Dalej można było jechać jedynie rozklekotanym busikiem. Nerwy nam puściły, wcześniej bowiem poradziliśmy sobie i z policyjnymi odprawami (strefa nadgraniczna) i opróżniliśmy portfele za ów wjazd na własnych kołach. A tu amen. I chmury! Byłoby przesadą twierdzić, że były nisko, skoro trzymały podstawę na poziomie 7 kilometrów, jednak Czomolungma wyraźnie z nas kpiła pospołu z miejscowymi urzędasami. Skoro już tu byliśmy, wjechaliśmy 3 kilometry dalej busami, żeby popatrzeć sobie z bliska na chmury. We właściwej już Bazie nr 1 oczywiście nie było żadnych himalaistów i to od lat kilku. Był tylko tarasik widokowy.
I stała się rzecz dziwna. Piszący te słowa jest w całej naszej ekipie jedynym palaczem. Na wysokościach oddychać raczej nie ma czym i zapalniczki nie pracują, jednak postanowiłem się skupić i znaleźć elementarną harmonię z naturą i pokonać pecha siłą charakteru. Zapaliłem papierosa zapałką, skoncentrowałem się jak Adam Małysz przed skokiem (ale nie kucałem) i cud się stał! Chmury się rozstąpiły, a Czomolungma puściła do nas oczko.