Romero dał Argentynie finał mistrzostw świata. Ratunek przyszedł z najmniej oczekiwanej strony.
W minionym sezonie w lidze francuskiej zagrał zaledwie 227 minut. Do tego dołożył sześć meczów w Pucharze Francji i sporo niepewnych interwencji. Kibice Albicelestes nie mogli zrozumieć, jakim cudem rezerwowy AS Monaco znalazł się w kadrze na mundial. Teraz, po dwóch obronionych rzutach karnych w półfinałowym starciu z Holandią, w kraju zyskał status bohatera.
Przyjście Romero do Monaco zbiegło się z największą rewolucją w historii klubu. Rosyjski miliarder Dmitrij Rybołowlew pomógł drużynie wrócić do Ligue 1, a potem na nowych piłkarzy wydał rekordowe 160 milionów euro. W stolicy księstwa pojawili się James Rodriguez, Radamel Falcao, Eric Abidal czy Ricardo Carvalho. Argentyńczyk – wypożyczony na rok z Sampdorii Genua o miejsce w bramce miał walczyć z Danijelem Subasiciem.
Rywalizację przegrał. Trener Claudio Ranieri konsekwentnie stawiał na Chorwata (też pojawił się w Brazylii, ale wszystkie mecze obejrzał z ławki rezerwowych). Romero zacisnął zęby i na treningach pracował ciężej niż kiedykolwiek. – Wiedziałem, że czeka na mnie reprezentacja. Alejandro Sabella jest trenerem, który dba o swoich zawodników. Dla niego ważne było, abym cały czas pozostawał w dobrej formie fizycznej i psychicznej. Przez cały sezon otrzymywałem wsparcie albo od niego, albo od trenera bramkarzy. I za to ma moją dozgonną wdzięczność – mówił niedawno.
Ważne były też występy Romero w południowoamerykańskich kwalifikacjach. Mimo problemów w defensywie Argentyńczycy zakończyli je z drugim najlepszym wynikiem – mniej goli w drodze na mundial stracili tylko Kolumbijczycy. Romero może nie błyszczał, ale jedyny poważny błąd popełnił podczas meczu z Paragwajem. Dramatu nie było, bo Albicelestes wygrali 5:2.