Niedawna głośna seria zatruć „Mocarzem", kiedy na Śląsku do szpitali trafiło ponad 300 osób, pokazała, że dopalaczowa plaga nie zniknęła. Handlujący „narkotykiem dla ubogich" – jak się określa tego typu środki, wciąż czują się bezkarni. Jak z nimi walczyć?
Sprzedawców i producentów karać, a młodzież edukować – takie rozwiązania najczęściej wskazywano w badaniu, jakie na zlecenie MSW przeprowadził Ipsos. Wyniki poznała „Rzeczpospolita".
Problem społeczny
Liczba zatruć dopalaczami alarmująco rośnie – do połowy tego roku było ich ok. 2,2 tys., czyli prawie tyle, co w całym ubiegłym. Miesięcznie ma miejsce ponad pół tysiąca zatruć – to skala dwukrotnie większa niż pięć lat temu, przed akcją masowego zamykania sklepów z dopalaczami. Z badania Ipsos wynika, że Polacy wiedzą, czym są dopalacze i jak są groźne – aż 90 proc. pytanych jest przekonanych, że są nie mniej szkodliwe niż narkotyki, a połowa twierdzi, że wręcz szkodzą bardziej niż narkotyki, alkohol i papierosy. Badani wskazują na dopalacze jako jeden z najpoważniejszych problemów społecznych.
– Są dużo groźniejsze niż narkotyki. Wywołują tak dramatyczne zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym, że jedna dawka może zabić – przyznaje prof. Mariusz Jędrzejko, socjolog, autor pojęcia „dopalacze".
Tłumaczy, że na rynku dominują dzisiaj trzy grupy dopalaczy. Do pierwszej należą pochodne THC, czyli syntetycznej marihuany, które mogą być tysiąc razy mocniejsze od klasycznej marihuany. Drugą grupą są pochodne amfetaminy – od dziesięciu do stu razy od niej silniejsze. Trzecią są dopalacze z suszami roślinnymi i dodatkami pochodzącymi z Afryki, Dalekiego Wschodu i Ameryki Płd. Polacy widzą zagrożenie: ponad połowa uważa, że dopalacze trzeba traktować jak narkotyki. Niepokoi to, że co czwarty badany w wieku od 16 do 34 lat twierdzi, że zna osobę, która zażywa te substancje. Co gorsza, ponad połowa osób w tym wieku przyznała, że gdyby chciała kupić dopalacze, nie miałaby z tym problemu. Szukałaby ich w sieci i u znajomych.