Potępienie protestu
Inny zarzut Polski dotyczy kabotażu, czyli wykonywania przez Ukraińców połączeń między państwami UE. Umowa UE–Ukraina zniosła obowiązek zezwoleń na przewozy z Ukrainy do UE, ale nie wewnątrz UE. Tyle że Polska nie przedstawiła żadnych danych na temat rzekomego kabotażu. Nie dostała ich ani Ukraina, ani Komisja Europejska, ani ministrowie transportu państw UE, którzy spotkali się w ostatni poniedziałek w Brukseli i którym polski minister przedstawił informację o problemach przewoźników.
Protestujący na granicy twierdzą, że od wielu miesięcy informowali ministerstwo o swoich problemach. Rząd jednak nigdy nie skierował do Komisji Europejskiej żadnych pytań czy protestów w tej sprawie. Zaczął kontaktować się z Brukselą, dopiero gdy ruszyły protesty. Nie jest więc jasne, jakie są ich prawdziwe przyczyny i czy faktycznie przewoźnicy cierpią z powodu umowy UE–Ukraina.
Bo Kijów ma w tej sprawie wątpliwości. – Niektórzy polscy przewoźnicy faktycznie mają problemy z powodu wojny. Ale nie z powodu tej umowy. Chodzi po prostu o to, że z powodu sankcji zamknięte dla nich zostały rynki rosyjski i białoruski – twierdzi Derkacz. Znaczący wzrost połączeń wykonywanych przez Ukraińców nie dziwi, bo praktycznie cała wymiana handlowa odbywa się teraz tranzytem przez Polskę. Co więcej, Polacy – czy inni przewoźnicy zagraniczni – nie chcą jeździć w głąb Ukrainy, obawiając się o swoje bezpieczeństwo. Te przewozy zatem też wykonują Ukraińcy.
Wreszcie wątpliwości budzą liczby. Polska twierdzi, że przed wojną 63 proc. przewozów z Ukrainy do UE i powrotem wykonywali Ukraińcy, teraz to 92 proc. Kijów twierdzi, że owszem proporcja się zwiększyła, ale nie do 92 proc., tylko do 72 proc.
Polska próbuje przekonać KE do przywrócenia zezwoleń dla ukraińskich przewoźników, ale umowa nie przewiduje takiej możliwości. Znakomita większość krajów tego nie chce i uważa, że trzeba pomagać Ukrainie. Komisja Europejska uważa, że Polska zachowuje się bezprawnie, bo jej obowiązkiem jest pilnowanie wykonania unijnej umowy, a nie popieranie każdego protestu, który taką umowę blokuje. Co więcej, Bruksela przypomina Polsce, jak to jej tańsi przewoźnicy zalali rynki krajów zachodnich po akcesji Polski do UE.