Mija właśnie szósta rocznica działania nad Wisłą biznesu car-sharingowego. Wiele o kondycji tego stosunkowo młodego sektora świadczą dane, z których wynika, że w tym okresie z 18 firm świadczących usługi współdzielenia samochodów przetrwały raptem trzy. Branża nie rozwinęła się w naszym kraju tak dynamicznie jak choćby w Europie Zachodniej. Mimo to eksperci wierzą w sukces takiego modelu przemieszczania się po rodzimych miastach.
Mieć czy wynajmować?
Jak wynika z najnowszych danych stowarzyszenia Mobilne Miasto (MM), które „Rzeczpospolita” publikuje jako pierwsza, z możliwości wynajmowania na minuty samochodu poprzez aplikację można korzystać w 19 miastach w Polsce. Flota licząca 5,5 tys. pojazdów skupiona jest w rękach trzech operatorów – Panka, Traficara i 4Mobility, przy czym dwóch pierwszych wykroiło sobie aż 95 proc. rodzimego rynku. Panek niedawno ogłosił jednak, że ogranicza działalność i wycofuje pojazdy z kilkudziesięciu lokalizacji. Tak jak było w przypadku operatorów, którzy wcześniej zamknęli swoje biznesy: MiiMove (400 aut w Trójmieście), InnogyGo (500 „elektryków” w Warszawie) czy Vozilla (200 samochodów we Wrocławiu), zdecydował brak rentowności. Czy zatem car-sharing w Polsce skazany jest na porażkę?
Grzegorz Młynarski z Mobilnego Miasta, doktorant w Katedrze Miasta Innowacyjnego w SGH, wierzy, że takie auta, uzupełniając tradycyjne formy komunikacji w miastach, mają przyszłość. I przytacza badania, które pokazują, iż 30 proc. polskich użytkowników car-sharingu, dysponujących własnym samochodem, jest gotowych zamienić jego posiadanie na współdzielenie.
Czytaj więcej
Wspólny parking dla wszystkich pojazdów pożyczanych na minuty zintegrowany z ładowarkami „elektryków” – taka innowacja może zawitać do polskich miast.