Strajk na paryskim lotnisku, w wyniku którego trzeba było zamknąć jeden z pasów startowych i odwołano między innymi rejs Air France do Warszawy, ma być tylko ostrzeżeniem. Paryscy pracownicy służb lotniskowych domagają się podwyżek średnio o 300 euro miesięcznie. A ponieważ organizatorem strajku jest silny związek CGT, czwartkowy protest raczej nie będzie ostatnim. Aeroport de Paris, instytucja zarządzająca portem, zwolnił w czasie pandemii dwa tysiące osób, bo nie miał dla nich zajęcia. Teraz nie może znaleźć ich następców.
Nielatający Holender
Od kilku tygodni trwa zamieszanie na lotnisku Schiphol w Amsterdamie, kolejki do kontroli bezpieczeństwa wychodzą daleko poza budynek terminala. Często w czasie oczekiwania na kontrolę pasażerowie dowiadują się, że nie mają po co czekać, bo ich rejs i tak został odwołany. – Udało mi się polecieć do Warszawy dopiero za trzecim podejściem – mówi „Rzeczpospolitej” jedna z pasażerek. Brak personelu lotniskowego zmusza KLM do odwoływania nawet 50 rejsów dziennie, we czwartek odwołany był rejs do Warszawy. W szczycie kryzysu, któremu dużo brakuje do wygaszenia, linia była zmuszona do wstrzymania sprzedaży biletów.
– Brakuje pracowników niektórych służb lotniskowych. Chodzi szczególnie o kontrolę bezpieczeństwa, kontrolę graniczną i policję. Po prostu brakuje chętnych, którzy podjęliby pracę w portach lotniczych. A jeśli już ich znajdziemy, muszą oni jeszcze przejść szkolenia, co powoduje kolejne opóźnienia – tłumaczy Ben Smith, prezes Air France KLM.
Czytaj więcej
Trzeba omijać Brukselę, Sztokholm, Amsterdam, Dublin oraz londyńskie Heathrow i Gatwick. Wszędzie tam są gigantyczne kolejki do odpraw i mała szansa, że zdążymy na lot.