British Airways i easyJet operujące z londyńskich lotnisk odwołują po kilkaset rejsów dziennie. TUI nie jest w stanie wywieźć urlopowiczów z Londynu i Manchesteru. Sprzedał im pakiety i trzeba byłoby zmienić rezerwacje hotelowe, transfery, warunki ubezpieczenia. – Łatwiej jest kasować całe wycieczki – mówi Rex Nikkels, który pracuje dla TUI na lotnisku Heathrow.
Czytaj więcej
Linia lotnicza Corendon, latająca latem z sześciu miast w Polsce do Turcji i Grecji, zwiększa jeszcze liczbę rejsów. Dodatkowe miejsca w samolotach zyskają pasażerowie z Warszawy i Katowic. Przewoźnik uruchomił też nową stronę w internecie.
Personel zmienił pracę
Głównym powodem jest brak personelu naziemnego na lotniskach – funkcjonariuszy z kontroli bezpieczeństwa, bagażowych, pracowników rejestrujących pasażerów. Przez ponad dwa lata pandemii wiele osób odeszło z branży lotniczej, znalazło pracę w innych dziedzinach gospodarki i teraz nie chcą wracać. Nowych pracowników jest jak na lekarstwo. Zarobki w lotnictwie są niższe niż przed pandemią i nadal pozostało w tej branży wiele niepewności.
Z powodu braku agentów handlingowych holenderski KLM był zmuszony do wstrzymania sprzedaży biletów na rejsy w końcu maja, bo wiadomo było, że personel naziemny nie będzie w stanie ich obsłużyć. Wcześniej już wszystkie linie lotnicze apelowały do pasażerów, żeby brali ze sobą wyłącznie bagaż podręczny. Z brakiem pracowników w kontroli bezpieczeństwa poradziło sobie lotnisko we Frankfurcie, ale w marcu były tam poważne problemy i bez zakłóceń odbywał się tylko przesiadkowy ruch pasażerski w ramach strefy Schengen.
– Ludzie czekali ponad dwa lata, żeby wyjechać na wakacje, i jest niedopuszczalne, żeby ich odpoczynek został zrujnowany. Te kłopoty muszą jak najszybciej się skończyć – mówi Rafael Schvartzman, wiceprezes Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA) na Europę. Jego szef Willie Walsh jest przekonany, że i przewoźnicy, i lotniska szybko sobie z tymi kłopotami poradzą.