Słynna aplikacja mobilna, służąca do zamawiania usług transportu samochodowego poprzez kojarzenie pasażerów z kierowcami, trafiła znów na ławę oskarżonych w Nowym Jorku. Tym razem zarzucono firmie, że nie zabezpieczyła wystarczająco swojego systemu, przez co kierowcy mogą mieć podgląd na przejażdżki odbywane w czasie rzeczywistym przez konkretnych użytkowników. Wystarczy, że skorzystają z ogólnodostępnego wewnątrz firmy narzędzia „God View”, który pokazuje lokalizację wszystkich pojazdów i zamawiających ich klientów. To, jak wskazywali przeciwnicy Ubera, może pozwolić pracownikom na poważne naruszania prywatności osób korzystających z usług firmy.
- Brak jakiejkolwiek ochrony danych o klientach doprowadziło do tego, że pracownicy Ubera mogli śledzić ważnych polityków, celebrytów, a nawet swoich własnych znajomych, w tym byłych partnerów – przekonywał sąd Ward Spangenberg, który pracował w Uberze. To, że firma umożliwiała kierowcom dostęp do szerokiego zakresu danych o klientach, potwierdziło również amerykańskiej organizacji Center for Investigative Reporting pięciu innych byłych pracowników Ubera.
Uber odparł jednak postawione mu zarzuty, deklarując, że zatrudnia „setki ekspertów zajmujących się ochroną prywatności, którzy dzień i noc pracują, by zabezpieczyć dane firmy”. Jak zapewnił rzecznik firmy, Uber wprowadził już ścisłe regulacje oraz kontrole techniczne, które mają ograniczyć pracownikom dostęp do danych o użytkownikach wyłącznie do celów wynikających z pełnionych przez nich funkcji. Każda potencjalna próba naruszenia prywatności klientów ma być natychmiastowo i dokładnie badana.
Uber podkreślił również, że nie stosuje już rozwiązań „God View” i zastąpił je nowym, wewnętrznym – i jak zapewnia, bezpieczniejszym - narzędziem „Heaven View”.