W przeglądzie wezmą udział oprócz FAA przedstawiciele rządu i dziewięć instytucji odpowiedzialnych za regulowanie ruchu lotniczego z innych krajów, wśród nich europejska EASA. Wszyscy wejdą w skład panelu Joint Authorities Technical Review (JATR). Ich prace mają potrwać 90 dni. Można więc uznać, że najwcześniej w sierpniu Maxy będą mogły ponownie latać. I tak zresztą ustawiły już swoje letnie rozkłady lotów amerykańskie linie United, American Airlines i Southwest, które mają te maszyny w swojej flocie.
To duża zmiana wobec dotychczasowych praktyk, kiedy wszystkich kontroli przed certyfikacją dokonywała samodzielnie FAA, która część zadań delegowała do Boeinga, co było dowodem zaufania, jakim agencja darzyła tę firmę. Koncern nalegał, aby dać mu jeszcze większe uprawnienia. Na przykład, żeby, jak ujawnił „Seattle Times", system bezpieczeństwa w samolotach B737 MAX podlegał wyłącznej kontroli Boeinga. Tymczasem nawet piloci amerykańscy przyznali, że do październikowej katastrofy Lion Air nie mieli pojęcia o istnieniu systemu MCAS, który automatycznie korygował trajektorię lotu. Dopiero na ich wyraźne żądania Boeing zorganizował szkolenia z systemu MCAS na komputerach.
Procedury zmieniły się po dwóch katastrofach B737 MAX, w których zginęło 346 osób.
Szefem JATR został były prezes Narodowego Urzędu ds. bezpieczeństwa w Transporcie (NTSA) Chris Hart. Ten zespół dokona drobiazgowej kontroli systemu bezpieczeństwa Maxów. Zmian w autopilocie jakie proponuje Boeing i — jak informuje FAA — zaleci ewentualne zmiany, jakie uzna to za wskazane. Zdaniem Harta zespół musi być międzynarodowy, bo Maxy latają po całym świecie.
Jak poinformował w ostatnim tygodniu prezes Boeinga Dennis Muilenburg, producent już zakończył loty testowe z nowym oprogramowaniem i jest gotowy do ponownej certyfikacji.