Dzięki temu widzowie wiedzą, które kurorty omijać, żeby szlag ich nie trafił na miejscu. Np. na widok ministra infrastruktury, który przeklina polskie drogi, albo minister zdrowia (nie daj Boże) rozpaczliwie szukającej lekarza po użądleniu przez (nie daj Boże) osę.

To właśnie odkrył PiS. Będzie indoktrynował plażowiczów znienacka, dzięki bojkotowi unikając wcześniej pytań: „Czy PiS wypoczywa?” oraz „Jeżeli nie – to gdzie?”. Z TVN i TVN 24 nie dowiemy się zatem, jakiego kremu do opalania używa Ludwik Dorn, ani gdzie Beata Kempa kupuje kostiumy kąpielowe. Co ta biedna telewizja teraz zrobi? Czy Katarzyna Kolenda-Zaleska wytrzyma choćby tydzień bez Przemysława Gosiewskiego? Kogo będzie czarować Monika Olejnik, gdy zabraknie Jacka Kurskiego?

Na szczęście – jak powiedział Gosiewski – „w Sejmie wszyscy dziennikarze są równi” i dlatego na sejmowych korytarzach bojkot nie obowiązuje. Swoją drogą ciekawe, jak miałby wtedy wyglądać. Gosiewski prezentuje pogląd własnej partii o ustawie medialnej, podchodzi dziennikarka TVN, a poseł? W popłochu odciąga na bok dziennikarzy? Zaczyna – jak Wirgiliusz Gryń w filmie „Jak rozpętałem II wojnę światową” – śpiewać barytonem: „Chodźcie, chodźcie, mnie was tutaj potrzeba...”. A może nagle zmienia temat: „Pragniemy zaprotestować wobec... Przepraszam, ale idzie ta małpa w czerwonym... Ha ha, ten Donek to jest miglanc, ha ha”.

Prace nad koncepcją rozszerzenia bojkotu z całą pewnością trwają. Najlepiej, gdyby ogłosiły go także pozostałe partie i rozciągnęły akcję na wszystkie telewizje.

Bo coś mi się wydaje, że kiedy politycy, po urlopie podbudowani fizycznie i mentalnie, zaczną wracać z ciepłych krajów na jeszcze cieplejsze posadki, to tylko bojkot może nas uratować.