Przez półtorej godziny ósemka aktorów warszawskiego Teatru Dramatycznego w przedstawieniu „Krety i rajskie ptaki" mówi do nas „Różewiczem" i z kolejną chwilą narasta nasz podziw. Okazuje się, że każde słowo, z pozoru pozbawione głębszych treści, może być ważne.
Reżyser i współautor scenariusza Maciej Podstawny, wespół z Igą Gańczarczyk, dokonał kolażu z fragmentów prozy, wierszy i dramatów Tadeusza Różewicza. Sięgnął po utwory sprzed pół wieku, kiedy poeta ostrzegał, iż świat zmierza ku samozagładzie, i najnowsze, w których wykpiwa bełkot mediów. Za każdym razem jest to ten sam Różewicz, ze strzępów banalnych wypowiedzi i codziennych rozmów budujący swój poetycki świat.
Dla tych, którzy kiedyś zachwycali się dramatem „Stara kobieta wysiaduje" lub „Śmiercią w starych dekoracjach", spektakl potwierdzi ich dawne literackie wybory. Te teksty nie straciły wartości. Dla młodych „Krety i rajskie ptaki" mogą być objawieniem. Okazuje się, że Tadeusz Różewicz potrafił bawić się słowem na długo przed narodzinami Doroty Masłowskiej, dzisiejszej mistrzyni takich gier literackich.
Punktem kulminacyjnym jest scena, w której Anna Kłos-Kleszczewska atakuje Andrzeja Konopkę potokiem słów. Wygląda i mówi jak Masłowska w filmie „Wojna polsko-ruska", chce wiedzieć, o czym będzie nowe dzieło poety. – O śmierci – odpowiada on i w tym słowie, nieatrakcyjnym dla popkultury, zawarty jest cały świat Różewicza. Jego twórczość obraca się wokół śmierci, zmierza ku niej, ale po drodze jest nasze życie.
Przedstawienie Macieja Podstawnego nie ma narracyjnej wyrazistości, jakby reżyser chciał pozostać w zgodzie z dzisiejszą modą teatralną. Przypomina zaś spektakle teatrów studenckich z okresu, gdy odkrywało się wagę tekstów Różewicza. Rozmaite pomysły sceniczne powinny być dla nich jedynie dodatkiem. I tak jest nadal. 90-letni poeta wciąż potrzebuje aktorów czułych na wagę jego słów. Takich jak Małgorzata Niemirska, Klara Bielawka czy Władysław Kowalski.