Reklama
Rozwiń

Spektakl z różowej walizeczki

„Moja droga B.”, inscenizacja felietonów Krystyny Jandy w reżyserii Marka Koterskiego i wykonaniu Małgorzaty Bogdańskiej, tłumaczy dlaczego „baby są jakieś inne”. A mianowicie wrażliwsze.

Aktualizacja: 27.01.2012 10:33 Publikacja: 27.01.2012 10:06

Skektakl „Moja droga B.”

Skektakl „Moja droga B.”

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak now Piotr Nowak

Jaka jest prawda

Premiera odbyła się w czwartkowy wieczór w Teatrze Polonia, ale Marek Koterski, wzorem broadwayowskich producentów, sprawdzał już wcześniej oddziaływanie monodramu na widzów: w poprawczaku i domu spokojnej starości. Zgodnie ze swoją nową zasadą, że reżyser i aktor od publiczności dowiadują się o czym jest spektakl.

Szczerze mówiąc, przyjmując do wiadomości taką formułę pracy w teatrze, nie do końca byłem przekonany, czy autor „Dnia świra" ma rację. Premiera miała być więc również sprawdzianem słuszności tezy Koterskiego.

Czytając scenariusz oparty na obserwacjach Krystyny Jandy, śmiałem się do łez, gdy portretowała z farsowym wyczuciem kobiecą nadwrażliwość. Ujawnia się ona w różnych sytuacjach: w chwili spotkania na drodze pijanego rowerzysty, wizyt u ginekologa i w spa, podczas sportowych przygód wnuczków, słuchania depresyjnej muzyki nastoletnich rockowców czy zabawy w odgadywanie ludzkich charakterów w trakcie porannego spaceru na nadmorskiej plaży. Oczekując od widowni reakcji w postaci śmiechu — przeżywałem przez większą część premiery rozczarowanie. Widzowie słuchali monologu Małgorzaty Bogdańskiej w skupieniu, dopiero pod koniec chichocząc w zabawniejszych momentach. Prawdę, o jakiej mówi Koterski, poznałem dopiero podczas braw — długich, gorących. Wtedy ujawniło się wzruszenie publiczności, którzy skupili się nie na komizmie tekstu Jandy, tylko na emocjach.

Najważniejszy okazał się fragment o kobiecie spotkanej przez główną bohaterkę na targu. Zapytana, dlaczego płacze — odpowiedziała, że to wielki przywilej: że dobrze sobie popłakać, bo to nas oczyszcza. Kobiety to potrafią.

Japońska cesarzowa

Spektakl rozgrywa się na pustej scenie. Małgorzata Bogdańska korzysta tylko z ekspresji ciała, wzmocnionej rekwizytami mieszczącymi się w różowej walizce. Tworzą kanwę kolejnych scen: lunetka, szaliki kibiców, szlafrok, sukienka oraz szpilki, które w drugiej części przedstawienia zastępują dres i koszulkę z pierwszej. Siłę aktorskiej transformacji poczuł siedzący za mną starszy pan, gdy obudził się po krótkiej drzemce. „To w tym monodramie grają dwie artystki?" — zapytał z rosnącym zdziwieniem.

Efekt przemiany wzmaga dynamika aktorki. Grając fragment o samotności japońskiej cesarzowej — wykorzystuje technikę teatru no. W pozostałych nie brakuje salt, fikołków, tańca i podskoków.

Dla mnie martwy pozostawał tylko głos Małgorzaty Bogdańskiej. Ale tylko w pierwszej połowie spektaklu. Tak jakby doświadczenia z widzami w poprawczaku i domu spokojnej starości otworzyły aktorkę na nietypową, niekonwencjonalnie reagującą widownię, zaś odświętna, premierowa publiczność Polonii — zmroziła ją. Po przełamaniu pierwszych lodów powinno być jednak lepiej. Chyba, że ten spektakl jest jakiś inny.

Jaka jest prawda

Premiera odbyła się w czwartkowy wieczór w Teatrze Polonia, ale Marek Koterski, wzorem broadwayowskich producentów, sprawdzał już wcześniej oddziaływanie monodramu na widzów: w poprawczaku i domu spokojnej starości. Zgodnie ze swoją nową zasadą, że reżyser i aktor od publiczności dowiadują się o czym jest spektakl.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Teatr
Krzysztof Głuchowski: W Kielcach wygrał Jacek Jabrzyk
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Teatr
Wyjątkowa premiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Przy jakich przebojach umierają Romeo i Julia
Teatr
Teatr Wielki. Personalne przepychanki w Poznaniu
Teatr
„Ziemia obiecana” Kleczewskiej: globalni giganci AI zastąpili wyścig fabrykantów
Teatr
„Ziemia obiecana": co powiedzą Kleczewska, Głuchowski i Klata o dzisiejszej sytuacji?