Reżyser posadził widzów w realistycznie odtworzonej kawiarni Antrakt – mieści się niedaleko sceny na Wierzbowej – z widokiem na makietę biurowca Metropolitan.
Scenograf Robert Rumas nie mógł wybrać lepszego miejsca, które nie kłóciłoby się z didaskaliami dramatu, a jednocześnie wpisywało w dramaturgię dzisiejszej stolicy. Miejsce spotkań bohemy i finansjery ma dynamikę giełdy. Tu celebryci i bankowi dilerzy sprawdzają, jak są notowani.
Podłączeni do smartfonów, hrabia Jerzy (Oskar Hamerski), gwiazdor Pszon-Kin (Arkadiusz Janiczek), artystka Olimpia i baron Potomski wpadają w życiowe turbulencje, gdy akcje idą w dół po bankructwie Gluckschnella. Wszystko to jest grane żywo i komicznie; włącznie z parodią personelu Antraktu: ich gimnastyką w lokalu i paleniem tytoniu na siarczystym mrozie.
Najbardziej imponuje, że wiersz Norwida, pełen trudnych do zrozumienia słownych konceptów, aktorzy, w większości młodzi, mówią wyjątkowo komunikatywnie. To chwilami tylko zakręcona, rytmiczna proza dzisiejszych hipsterów. W momencie największego natężenia abstrakcji, kiedy można mieć kłopot ze zrozumieniem, o co chodzi, hrabia Jerzy i Pszon-Kin zaciągają się skrętem aż po pięty.
„Aktor" jest dla Zadary tekstem wymarzonym, również dlatego, że konwencja utworu fantastycznie pasuje do walki reżysera z teatralną i społeczną iluzją. Nazwiska aktorów są prezentowane na papierowych planszach, maszyniści zaś ręcznie obsługują obrotową scenę, na której siedzi widownia. Zwracając ją w stronę Antraktu, willi hrabiego Jerzego czy hotelu Pod Jeleniem. Tu króluje pan Bizoński, geszefciarz strojący się w szatki bohatera narodowego w rytm niemenowskiego „Bema pamięci rapsod żałobny" (znakomity Waldemar Kownacki).