W II RP iluzję sprawiedliwej Polski pożegnał w "Przedwiośniu" Żeromski. To, że III RP zaspokaja tylko potrzeby bogatych, których stać na apartamentowce – konkluduje młody reżyser.
Błyskotliwy, utalentowany, choć i chwilami wtórny, chce prześcignąć w krytyce polskiego kapitalizmu Demirskiego i Strzępkę. Jego postaci i aktorzy też zerwali się z łańcucha tradycyjnego teatru. Wylewają z siebie potoki monologów wprost do widowni, mówiąc o najważniejszych sprawach z wisielczym humorem. Jednak autorzy "W imieniu Jakuba S.", cytowanego zresztą w spektaklu, krytykują obecny system z perspektywy wykluczonych. Kmiecik, pierwszy ważny reżyser urodzony po 1989 r., chce zniszczyć "medialno-polityczno-religijny cyrk", w którym żyjemy, bo kłamią wszyscy. A kto mówi prawdę – ten się ośmiesza.
Kanwą spektaklu jest śmierć Jolanty Brzeskiej. Walczyła o prawa lokatorów, jej ciało znaleziono w Lesie Kabackim. Reżyser dopisał do sprawy paradoksalną pointę. Zapożyczona ze "Zbrodni i kary" tytułowa postać oferuje siekierę i prosi, by zamordować ją dla wielkiej sprawy. Zabić chce deweloper. Jednak dla kasy, bo forsa jest najważniejsza w naszych bezideowych czasach. To tylko jeden z tematów, które przelatują przez scenę wraz z aktorami Dramatycznego. Wygłaszają kwestie o kondycji teatrów, protestują przeciw likwidacji baru mlecznego. Grają gwiazdy medialnych skandali: reżysera Larsa von Triera i mordercę Andersa Breivika.
Kmiecik sportretował chaos świata, którym rządzi news. Analizuje przyczyny mętliku, jaki mają w głowie młodzi ludzie. Wychowani w czasach, kiedy z oczekiwania na śmierć papieża zrobiono medialny show, buntując się – zadają idiotyczne pytania, dlaczego nie wystawiono kamer przed domem Amy Winehouse, "która przecież więcej zrobiła dla świata".
Obserwujemy ludzi o pomieszanym systemie wartości. Von Trier (Dariusz Niebudek) celebruje swoje rzekome żydostwo, by chwilę potem współczuć Hitlerowi i śpiewać z Breivikiem skinheadowski hit "Jutrzejszy dzień będzie nasz". Natalia Kalita tańczy przy remiksie "Warszawianki 1905", bo socjalizm znów jest sexy.