Joseph Roth napisał sto lat temu książkę, której akcja dzieje się w łódzkim hotelu Savoy. Hotel działa do dziś. Spałem w nim w popremierową noc. Wynająłem pokój jak bohater Rotha, odebrałem plan spektaklu-instalacji, licząc, że akcja potrwa do rana, że za drzwiami będą muzyka i aktorzy, że w razie czego w piżamce i kapciach obejrzę ostatnie sceny albo spektakl spontanicznie przemieni się w kameralną imprezkę w 322. No, nie było tak dobrze. Z powieści ocalały niepowiązane ze sobą strzępy, zamiast harców i pogaduch z nieznajomymi były biegi po schodach na siódme piętro, przejazdy ciasną windą, błądzenie między kuchnią, antresolą a podwórkiem. Część działań to były scenki aktorskie, reszta to głośna lektura powieści, słuchanie muzyki na żywo (zespoł studentów filmówki grał evergreeny od „Light My Fire" po „Angie") oraz dyskusje o dawnej Łodzi. W projekcie Michała Zadary najbardziej szwankowała mi logistyka – łatwo było przegapić sceny w innych pomieszczeniach. Najfajniej było, jak aktorzy z publicznością zatrzasnęli się w jednym z pokojów. Ekipa techniczna długo wyważała drzwi, więc finałowa sekwencja z fabrykantami się nie odbyła. W związku z tym nie mam pojęcia o co, poza grą terenową i poznawaniem zabytkowego hotelu Savoy, chodziło realizatorom. Aktorzy Teatru Nowego mieli ewidentną frajdę gry w niestandardowej przestrzeni: dużo zadań z poświęceniem wykonywał Mateusz Janicki, podobała mi się straszliwie Kamila Salwerowicz jako Stasia, ale, niestety, nie dane mi było zatrzasnąć się z nią w feralnym pomieszczeniu.

?ŁD

* * *

Teatr Nowy w Łodzi „Hotel Savoy",
instalacja według powieści Josepha Rotha,
przekład, adaptacja i reżyseria: Michał Zadara