Najpierw w głębi sceny oglądaliśmy szklane drzwi – identyczne jak wyjście z TR Warszawa na Marszałkowską. Potem aranżuje tam wizualizacje, które tworzą iluzję weneckiego lustra. Kiedy nie wiemy już, gdzie jesteśmy, a teatralna karuzela pędzi jak oszalała – opada tuż przed nami kurtyna, Rafał Maćkowiak zaś w roli dyrektora teatru informuje, że do premiery, na którą przyszliśmy... nie dojdzie. Suspensów jest co niemiara. Jarzyna odświeża stare teatralne chwyty. Dokleił Maćkowiakowi brodę, a Woronowiczowi peruczkę.
W lekki, ironiczny, a dający do myślenia sposób, Jarzyna opowiedział o Wiktorii Gordon, która nie może sobie poradzić z przemijaniem. Danuta Stenka gra przebojowo, dramatycznie i sexy. Ci, którzy towarzyszą Jarzynie od początku, mogą zobaczyć w Wiktorii Gordon alter ego 46-letniego reżysera.
Zawsze lubił używać pseudonimów. Wszystkie postaci w spektaklu zawdzięczają imiona grającym ich aktorom. Tylko Danuta Stenka jest kimś więcej.
Jarzyna nawiązuje też do swego debiutu – „Bzika tropikalnego". Jak wtedy, w drugim planie rozgrywa metafizyczne motywy sztuki – pogrzeb teatromanki i seans spirytystyczny w stylu Davida Lyncha z demoniczną wróżbitką (Tomasz Tyndyk). Różnica między „Bzikiem tropikalnym" a „Drugą kobietą" polega na tym, że w 1997 r. Jarzyna pokazywał transową, narkotyczną energię młodej generacji. Stał się jej symbolem, teraz zaś jest strach przed emocjonalnym i artystycznym wypaleniem, przychodzącym po czterdziestce. A młodych, chętnych na dyrektorskie fotele nie brakuje.
Motyw rywalizacji pokoleń Jarzyna opowiedział, zapraszając do roli teatromanki Justynę Wasilewską. Grała Balladynę u Garbaczewskiego i w „Do Damaszku" Klaty. Jest ikoną nowego teatru. Dla Gordon teatromanka była na początku inspiracją, ale gdy powróciła zza światów, wyrosła na groźną konkurentkę.
Wiktoria nosi jednak imię nie od parady i poradziła sobie z problemami. Tak jak Jarzyna. Wychodząc do braw wyglądał jak młody bóg. Szedł pod rękę z Wiktorią. Wiktorią Gordon.