Według dziennika „Hurriyet”, który powołuje się na wicepremiera Cemila Ciceka, tureckie F-16 od niedzieli zapuszczają się co najmniej 20 km w głąb Iraku i bombardują bazy kurdyjskich rebeliantów. Inni tureccy urzędnicy zaprzeczyli tym informacjom, ale Agencja Reuters uzyskała ich potwierdzenie w siłach zbrojnych. Tureccy żołnierze dotarli na tereny oddalone o 10 km od granicy. Efekt? – 34 zabitych rebeliantów – chwalą się Turcy. Wczoraj tureckie samoloty bombardowały kurdyjskie pozycje wzdłuż irackiej granicy.

– Takie akcje zdarzały się już wcześniej. To kontynuacja wojny, która nikomu nie jest potrzebna – mówi „Rz” Zijad Rauf, przedstawiciel rządu kurdyjskiego w Polsce. Jego zdaniem Kurdowie w Iraku uważają, że nadszedł czas, by Kurdyjska Partię Robotniczą (PKK) złożyła broń i zaczęła walczyć o prawa Kurdów metodami politycznymi.

Massud Barzani, prezydent irackiego Kurdystanu, wezwał wczoraj PKK do zakończenia walki zbrojnej. Według pracownika MSZ w Iraku prezydent tego kraju Dżalal Talabani miał obiecać szefowi tureckiej dyplomacji Alemu Babacanowi, że Bagdad zgodzi się na przekazanie Turcji kurdyjskich rebeliantów. Unia Europejska, o członkostwo w której zabiega Turcja, wezwała Ankarę, by powstrzymała się od akcji militarnych. – Turcja powinna dwa razy pomyśleć, nim zdecyduje się na atak – mówił szef portugalskiego MSZ Manuel Antunes.

Władze w Ankarze są pod presją opinii publicznej, która żąda stanowczej reakcji na ataki PKK, w których zginęło kilkunastu tureckich żołnierzy. Na dziś zaplanowano spotkanie dyplomatów z Turcji i Iraku. Mogą to być rozmowy ostatniej szansy.