MS:
OK, przyjadę.
BM:
Na razie nie zawiadamiaj ich rodzin.
MS:
Tak, oczywiście.
BM:
Duża rzecz. Ci, którzy ją zabili, to byli naprawdę dzielni chłopcy.
MS:
Mashallah [dzięki Bogu]. Kiedy przyjadę, opowiem o szczegółach.
BM:
Będę czekał. Gratuluję, jeszcze raz gratuluję. Czy coś mogę dla ciebie zrobić?
MS:
Dziękuję.
Liderzy PPP wierzą, że po śmierci Bhutto zdobędą w wyborach duże poparcie
W sztucznie utworzonym Pakistanie, który miał być ojczyzną muzułmanów zamieszkujących byłą brytyjską kolonię na subkontynencie indyjskim, nie istnieje poczucie jedności narodowej. Pakistańczyków jednoczyły islam i armia, która raz po raz przejmowała władzę. Teraz religia zaczęła odgrywać rolę czynnika dezintegrującego. Sunnici i szyici prowadzą ze sobą walkę, a ofensywa islamskich ekstremistów przeraża większą część społeczeństwa, która woli wyznawać umiarkowaną wersję islamu.
Społeczeństwo nie ma też ochoty żyć pod dyktaturą wojskowych. Na drogę normalności miały wprowadzić Pakistan styczniowe wybory. Przed czwartkowym zamachem żadne główne ugrupowanie nie miało szans na większość w parlamencie krajowym i zgromadzeniach lokalnych. Najczęściej przepowiadano koalicję Pakistańskiej Partii Ludowej (PPP) Benazir Bhutto z ugrupowaniem popierającym Muszarrafa. Teraz PPP liczy, że będzie w stanie rządzić sama. Jej liderzy mają nadzieję, że na fali żalu po śmierci Bhutto zdobędą wyjątkowo duże poparcie. Dlatego zaraz po zamachu nie podjęli decyzji o wycofaniu się z wyborów, mimo że bojkot zapowiedziało inne opozycyjne ugrupowanie – Pakistańska Liga Muzułmańska Nawaza Szarifa. Ktokolwiek utworzy rząd, musi szybko dokonać gruntownych reform.
Bez ogólnodostępnego systemu edukacji większość Pakistańczyków dalej będzie analfabetami, a najpopularniejszymi szkołami będą medresy, które hodują nowe zastępy islamskich fanatyków. Bez ogólnodostępnej służby zdrowia Pakistańczycy wciąż będą polegać na islamskich organizacjach charytatywnych, które nierzadko są związane z ekstremistami i dostają pieniądze z krajów zainteresowanych wprowadzeniem w Pakistanie szarijatu. Zmiana będzie musiała też nastąpić w polityce zagranicznej. Jeśli nie będzie bardziej niezależna od USA, rzesze Pakistańczyków dalej będą sympatyzować z ekstremistami posługującymi się antyamerykańską retoryką.
Tymczasem bez silnego przywódcy partii, która miała być nadzieją dla Pakistanu, grozi rozpad. Ugrupowanie, które pod koniec lat 60. wyrosło na fali społecznego protestu przeciwko wojskowej dyktaturze, jako jedno z nielicznych połączyło różne grupy społeczne. Teraz okaże się, czy górę weźmie odpowiedzialność za państwo, czy dojdzie do walk między różnymi grupami interesów. Następcą Bhutto został Amen Fatim, który kierował PPP, kiedy była premier była na wygnaniu. Czy podoła wyzwaniu?
Stany Zjednoczone zapewniły go o swoim poparciu, co wygląda jak desperacka próba wzmocnienia jego pozycji. To poparcie może się jednak okazać pocałunkiem śmierci. Antyamerykańskie nastawienie jest powszechne wśród Pakistańczyków. Nowy cel mają już też talibowie, al Kaida i wszelkiej maści ekstremiści.
Z Kamranem Bokhari rozmawiał Piotr Gillert
Rz: Jak zabójstwo pani Bhutto wpływa na sytuację w Pakistanie?
Kamran Bokhari
: Jak dolanie oliwy do ognia. Już wcześniej sytuacja w Pakistanie była zła – ze względu na rebelię islamistów, która trwa od 2006 r., oraz zawirowania polityczne, które zaczęły się w marcu od decyzji Muszarrafa o odwołaniu przewodniczącego Sądu Najwyższego. Teraz zwolennicy największej partii politycznej wychodzą na ulice. Siły bezpieczeństwa i tak miały pełne ręce roboty ze względu na islamistów. Dziś muszą się zająć trudniejszym zadaniem: tłumieniem zamieszek. Obawiam się, że nie starczy im czasu na zajęcie się dżihadystami. Najważniejsze pytanie brzmi jednak: Czy armia będzie w stanie opanować sytuację? Mamy cywilny reżim tymczasowy wspierany przez wojsko. Jeśli rząd Muszarrafa, który zrezygnował z funkcji szefa sztabu, nie utrzyma kontroli, wkroczy armia, a to może zaognić sytuację.
Co to oznacza dla Amerykanów?
Pozbawia ich możliwości wyboru. Są skazani na współpra- cę z pakistańską armią. USA starały się wypracować układ, w którym cywilny prezydent Muszarraf i premier Bhutto mieli stać na czele koalicyjnego rządu. Wraz z gen. Kajanim, który zastąpił Muszarrafa jako zwierzchnik armii, mieli wspólnie ustabilizować kraj, co pozwoliłoby rządowi skoncentrować się na walce z islamistami. Taki układ miał wyłonić się ze styczniowych wyborów. Ale nie wyobrażam sobie, by w tej sytuacji mogły się one odbyć w planowanym terminie. Teraz Muszarraf musi się wykazać skutecznością, by przetrwać. Jeśli jego administracja nie poradzi sobie z zamieszkami, armia wprowadzi stan wojenny. Ona jest zawsze lojalna wobec głównodowodzącego. Muszarraf już nim nie jest i choć wywodzi się z generalicji, jest na celowniku. Wojsko będzie mu wierne tak długo, jak długo będzie zdolny utrzymać kontrolę nad sytuacją.
Czemu tylu Pakistańczyków obwinia go za śmierć Bhutto?
Za jego rządów do wojskowego wywiadu przeniknęli ludzie związani z islamistami. Krytycy zarzucają mu, że zignorował to zagrożenie i nie zapewnił Bhutto odpowiedniej ochrony.
Jak poważne wpływy w Pakistanie mają fundamentaliści?
Większość ugrupowań islamskich w Pakistanie ma charakter organizacji politycznych. Mają radykalne poglądy, ale są częścią konstytucyjnego porządku, biorąc udział w wyborach. Nie należy ich wiązać z dżihadystami. Ci związani są raczej z talibami lub al Kaidą. Nie są to jednak związki instytucjonalne, lecz pogmatwane powiązania między poszczególnymi osobami. Dżihadyści mają też związki z szefostwem wywiadu i aparatu bezpieczeństwa, które ich kiedyś stworzyło na potrzeby polityki zagranicznej, by mieć wpływy w Afganistanie i Kaszmirze. Ten frankensteinowski potwór wrócił teraz niczym koszmar swego twórcy. Ale groźby przejęcia kraju przez islamistów raczej nie ma. Mają oni wpływy tylko w regionach wzdłuż granicy z Afganistanem, reszta kraju jest im wroga. Trzeba też pamiętać, że w Pakistanie państwo to armia. Cokolwiek by mówić o jej wadach, to ona jest spoiwem tego państwa. Dopóki armia trzyma się razem, groźby przejęcia kraju przez islamistów nie ma.
Kamran Bokhari kieruje wydziałem bliskowschodnim Instytutu Stratfor