Wyroki dożywocia otrzymało trzech Tybetańczyków. Zdaniem sądu dokonywali podpaleń i atakowali policjantów i strażaków. Dwóch skazano na 20 lat więzienia, a trzech – na 15 lat.
Władze w Pekinie twierdzą, że podczas zamieszek w Lhasie 14 marca demonstranci zabili 20 Chińczyków i spalili 100 budynków mieszkalnych, siedem szkół oraz pięć szpitali.
– Ci, którzy złamali nasze prawo, powinni być zgodnie z nim osądzeni. Myślę, że jest to zasada powszechnie stosowana – mówi rzeczniczka chińskiego MSZ Jiang Yu.
To dopiero pierwszy proces z całej serii, jaka może czekać uczestników zamieszek. Według źródeł chińskich aresztowano wtedy 400 Tybetańczyków, inne źródła podają liczby od tysiąca do dwóch tysięcy.
Chińskie media przekonują, że proces uczestników zamieszek był uczciwy i że każdy mógł się o tym przekonać. Na salę wpuszczonych zostało 200 osób. Nie tylko „przedstawicieli mas pracujących”, ale także lekarzy i buddyjskich mnichów. Procesy sądowe przy odpowiednio dobranej publiczności to w Chinach nic nowego. Chińskie władze pokazały, do czego są zdolne, organizując pod koniec marca wycieczkę dla dziennikarzy do Lhasy, podczas której z mediami miały rozmawiać wyłącznie podstawione osoby.