We wtorkowy wieczór senator Clinton odniosła wyraźne zwycięstwo nad Barackiem Obamą w prawyborach w Kentucky, ale wszystkie media mówiły głównie o jej rywalu. I wcale nie dlatego, że stan Oregon, w którym wygrał we wtorek, jest szczególnie ważny, ale dlatego, że Obama przekroczył połowę liczby zwyczajnych delegatów, których głosy liczyć się będą podczas sierpniowej konwencji partyjnej. Teraz do nominacji brakuje mu już tylko poparcia kilkudziesięciu superdelegatów, czyli wysokich rangą przedstawicieli partii.
„Hillary Clinton niemal zniknęła z ekranów telewizorów” – napisał „New York Times”. Sam Obama przeniósł już wzrok na swego republikańskiego rywala Johna McCaina, z którym zaczął toczyć słowne batalie za pośrednictwem mediów.
We wtorkowy wieczór, zamiast wystąpić w jednym ze stanów, który właśnie głosował, Obama udał się do Iowy, gdzie w początkach stycznia zaczęła się jego seria zwycięstw. Chodziło o symboliczne zamknięcie prawyborczej klamry.
– Nie tak szybko, ja wcale się nie poddaję – powtarza jednak jego rywalka. Clinton domaga się, by podczas specjalnego posiedzenia komisji regulaminowej jej partii za tydzień przywrócone zostały głosy delegatów z Florydy i Michigan, czyli stanów ukaranych wcześniej przez par-tię za samowolne przesunięcie terminu prawyborów na wcześniejszy. Po doliczeniu głosów z Florydy i Michigan jej strata do Obamy znacząco by zmalała.
Według niektórych źródeł Hillary Clinton kontynuuje walkę z innego, bardzo przyziemnego powodu – dla pieniędzy. Jej kampania wyborcza przyniosła około 20 milionów dolarów długu (z czego 11 milionów pochodzi z jej własnej kieszeni) i potrzeba nieco czasu na jego spłacenie.