Stan gospodarki i giełdy, wojna w Iraku, doświadczenie kandydata lub jego brak – wszystko to może okazać się w tych wyborach mniej istotne niż kwestia koloru skóry kandydata. Tak przynajmniej wynika z najnowszego sondażu agencji AP i Yahoo.

Aż 40 procent białych Amerykanów ma przynajmniej niezbyt dobry lub wprost negatywny stosunek do czarnych. Co więcej, złe nastawienie do Afroamerykanów ma ponad jedna trzecia demokratów i wyborców niezależnych, a więc tych, bez których poparcia Obama nie ma szans na zwycięstwo. Aż 17 procent białych demokratów, którzy w niedawnych prawyborach swej partii popierali Hillary Clinton, zamierza w listopadzie głosować na republikańskiego kandydata. Tylko 59 procent z nich ma zamiar oddać głos na Obamę. To dla kampanii senatora z Illinois bardzo zły znak, szczególnie w tak zwanych stanach bitewnych, czyli tych, w których nie ma wyraźnej dominacji żadnej z partii i w których tak naprawdę rozstrzygnie się los wyborów. – W wielu kluczowych stanach biały elektorat jest w tym roku w większym niż normalnie stopniu przeciwny demokratycznemu kandydatowi na prezydenta. Powodem jest rasa. To dla Obamy wciąż najtrudniejszy do pokonania problem – mówi „Rz“ politolog Kenneth Warren. Autorzy sondażu AP wyliczają, że gdyby nie uprzedzenia rasowe, Obama miałby w sondażach aż o sześć punktów procentowych więcej – co w zasadzie ustawiałoby go poza zasięgiem McCaina.

Wśród amerykańskich politologów od lat toczą się dyskusje na temat wpływu rasy na sondaże i wybory. Niektórzy eksperci mówią o „efekcie Bradleya“, nazwanym tak od nazwiska czarnego kandydata w wyborach na gubernatora Kalifornii w 1982 roku. Tom Bradley miał wyraźną przewagę nad swym białym rywalem w sondażach, ale przegrał wybory. Według wielu specjalistów stało się tak dlatego, że biali wyborcy – często podświadomie – wstydzili się przyznać w ankietach, że nie chcą głosować na czarnego. Sceptycy twierdzą jednak, że istnienia efektu Bradleya nie dało się dotąd ostatecznie udowodnić.

Sam Obama stara się w swej kampanii unikać tematu rasy, rzadko odnosząc się do niego wprost. Wyjątkiem był krótki okres podczas prawyborów, gdy media zdominowały kontrowersje wokół wypowiedzi jego pastora Jeremiah Wrighta. Podczas niedawnego wystąpienia w Denver Obama nie wspomniał o historycznym znaczeniu swej nominacji i nie wymienił nazwiska Martina Luthera Kinga, choć tego akurat dnia przypadała rocznica legendarnego przemówienia pastora.