W ciągu dwóch miesięcy Sarah Palin z niezbyt nieznanej szefowej stanowych władz na odległej północy stała się jednym z najsłynniejszych amerykańskich polityków. Teraz staje do rozpoczynającego się właśnie wyścigu po przywództwo swej partii.
Jak zauważa Mike Franc z konserwatywnej Fundacji Heritage w Waszyngtonie, w Partii Republikańskiej powstała po wyborach „próżnia przywództwa”, którą prawdopodobnie szybko wypełnią nowi liderzy. Na razie jednak nie jest jasne jacy. Sarah Palin niewątpliwie jest w gronie potencjalnych kandydatów, ale jej pozycja wcale nie jest pewna.
Chociaż bowiem jako kandydatka na wiceprezydenta Palin wzbudziła dawno niewidziany entuzjazm wśród części religijnej prawicy, umiarkowane skrzydło partii przyjęło ją w sposób bardzo chłodny. Niektórzy republikanie, tacy jak były doradca Pentagonu Kenneth Adelman, otwarcie ogłosili, że wobec jej nominacji mają zamiar głosować na Obamę. Inni po cichu narzekali na decyzję Johna McCaina.
Wielu szanowanych konserwatywnych publicystów, takich jak Peggy Noonan czy George Will, nie pozostawiło na Palin suchej nitki, zarzucając jej brak przygotowania i ograniczone horyzonty. Co gorsza, jak wynika z badań, McCain miał niższe niż George W. Bush przed czterema laty notowania w dwóch kluczowych grupach wyborców, jakie miała przyciągnąć do jego obozu Palin: wśród kobiet i białych ewangelikanów.
Palin nie ukrywa swych wielkich ambicji. Stały się one oczywiste już w czasie kampanii, a potwierdziły się w noc wyborczą. Choć tradycyjnie kandydaci na wiceprezydentów, tak po zwycięskiej, jak i po przegranej stronie, nie przemawiają po ogłoszeniu wyników, Sarah Palin miała w ręku gotowy tekst wystąpienia i szykowała się do jego wygłoszenia. Doradcy McCaina jej tego zabronili.