Zawsze możesz pod stołem nadepnąć kotu na ogon – to stare teksańskie powiedzenie czy raczej zrzędzenie na kogoś, kto zbyt nachalnie próbuje zmienić temat rozmowy albo odwrócić uwagę od sedna sprawy. Przypomniało mi się teraz, kiedy usłyszałem wyrzekania euroelit na prezydenta Czech Vaclava Klausa. Szef europejskiego parlamentu Hans-Gert Pöttering, prezydent Francji Nicolas Sarkozy i ich przyjaciel, eurodeputowany Zielonych, Daniel Cohn-Bendit nie mogli lepiej trafić. Mają swój ogon.
[srodtytul]Ulubiony obiekt kpin[/srodtytul]
Za dwa tygodnie Czechy przejmują przewodnictwo w Unii Europejskiej i powodów do zrzędzenia nie brakuje. Traktat lizboński, wspólna polityka antykryzysowa i relacje z Rosją – wszystko w rozsypce. Prezydent Sarkozy, wiecznie w popłochu integrowania wszystkiego i wszystkich w Europie, zgłosił nawet gotowość do dalszego przewodniczenia Unii. No bo Czesi, wiadomo… Nikt nie podchwycił tematu. Widać nawet w Brukseli są narodowe granice eurofanatyzmu.
Atmosfery wokół czeskiej prezydentury nie udało się jednak naprawić. Troska o to, czy Europa przetrwa najbliższych sześć miesięcy, przyprawia eurolewicową prasę o autentyczny ból głowy. A prezydent Klaus z charakterystyczną dla siebie antyunijną ostentacją zdaje się szybko wypierać prezydenta Lecha Kaczyńskiego w rankingu ulubionych obiektów kpin. Dla naszej dyplomacji to ulga, ale nie dla Czechów i dobrze przygotowanej przez nich agendy tej prezydentury.
Prezydenta Klausa trudno polubić. Zamieszanie, jakie wprowadza na czeskiej scenie politycznej, jego zaskakujące poparcie dla rosyjskiej interwencji w Gruzji i puste gesty z odrzucaniem unijnej flagi zrobiły wiele złego dla wizerunku Czech. Tak wiele, że niemal zapomniano o premierze Mirku Topolanku i jego rządzie, a to on, a nie prezydent, odpowiada za koordynowanie prac w czasie czeskiego przewodnictwa.