Jeszcze tydzień temu wydawało się, że Izraelem rządzić będzie prawicowy rząd. W skład koalicji oprócz Likudu kierowanego przez desygnowanego na premiera Beniamina Netanjahu wchodzić miało kilka mniejszych ugrupowań oraz Nasz Dom Izrael. Ta ostatnia, reprezentująca rosyjskojęzycznych Żydów partia uznawana jest za ekstremę. Jej przywódca, imigrant z sowieckiego Kiszyniowa Awigdor Lieberman, znany ze skrajnie antyarabskich wypowiedzi, w nowym rządzie miał sprawować funkcję szefa dyplomacji.
Wczoraj sytuacja odwróciła się jednak o 180 stopni. Netanjahu podpisał porozumienie o koalicji z przywódcą lewicowej Partii Pracy. Miał się w nim zobowiązać do przestrzegania wszelkich porozumień zawartych z Arabami przez poprzednie gabinety. Podczas spotkania w Jerozolimie obaj partyjni przywódcy byli wyraźnie zadowoleni z porozumienia. Uśmiechali się i ściskali sobie ręce przed kamerami.
Wieczorem koalicja Likudu i Partii Pracy była już przypieczętowana. Wieczorem na nad- zwyczajnym posiedzeniu Komitetu Centralnego Partii Pracy przegłosowano wejście do rządu Netanjahu. I choć część wysoko postawionych polityków lewicowego ugrupowania nie chciała mieć nic wspólnego z Likudem, to w głosowaniu okazało się, że za było 680 delegatów, a przeciw – 507.
We wczorajszych komentarzach przeważały opinie, że Netanjahu zrezygnował z tworzenia prawicowego rządu, aby uniknąć konfliktu z nową amerykańską administracją, która opowiada się za nasileniem rozmów pokojowych na Bliskim Wschodzie. – Na pewno brał to pod uwagę, ale nie sądzę, żeby to była główna przyczyna zwrotu – powiedział „Rz” profesor Abraham Diskin, znany izraelski politolog.
Według niego przeważyły dwie sprawy. – Netanjahu nie chciał być zakładnikiem wielu radykalnych partyjek, które tworzyłyby prawicową koalicję. Wystarczy, żeby któras z nich się obraziła, i rząd by upadł. Najważniejsza była jednak kwestia Iranu. Jeżeli dojdzie do konfliktu z tym krajem, lepiej, żeby prowadził go rząd szerokiej koalicji, reprezentujący Izraelczyków o różnych przekonaniach – uważa Diskin.