Konieczna więc będzie druga tura wyborów prezydenckich, która zostanie przeprowadzona 6 grudnia.
W wyborach wystartowało 12 kandydatów, ale liczyli się tylko Basescu i jego były sojusznik koalicyjny Geoana. Głosowanie odbyło się w atmosferze zarzutów o manipulacje. Partie, media i obywatele zgłaszali komisji wyborczej setki podejrzanych przypadków, głównie tzw. turystyki wyborczej. Jak twierdzą media, tysiące osób mogły głosować dwa razy – w swoim okręgu oraz w specjalnych lokalach poza miejscem zamieszkania. Po trzech godzinach od rozpoczęcia wyborów w takich lokalach głosy oddało ponad 50 tys. ludzi. Działacze partyjni mieli przewozić samochodami przekupione przez nich osoby, by mogły powtórnie oddać głos.
Wybory mają zakończyć kryzys polityczny wywołany uchwaleniem przez parlament wotum nieufności dla rządu premiera Emila Boca z Partii Demokratyczno-Liberalnej. Koalicja rządowa liberalnych demokratów (PD-L) i socjaldemokratów (PSD) rozpadła się 1 października. Desygnowanego przez prezydenta Basescu nowego premiera odrzucił parlament, więc od ponad miesiąca Rumunia nie ma rządu. Próby powołania nowego zakończyły się fiaskiem.
Kraj przeżywa głęboki kryzys polityczny i gospodarczy. – Ludzie mają wszystkiego dość. Są sfrustrowani, rozczarowani i zmęczeni – mówi „Rz” Manuela Preoteasa, redaktor naczelna portalu Euroactiv. ro. Ona i jej koledzy dziennikarze marzą o jednym – by wreszcie zapanowała stabilizacja.
W kampanii 58-letni Basescu, były burmistrz Bukaresztu, robił, co mógł, by przekonać Rumunów, że dokona cudów. Chwalił się, że jako pierwszy rumuński przywódca oficjalnie potępił komunizm. Że wstrzymał „wątpliwe prywatyzacje” i zmniejszył korupcję. Zarządził też referendum w sprawie zmniejszenia liczby parlamentarzystów z 471 do 300 i zlikwidowania Senatu.