Ponad 50 procent mieszkańców Sudanu, największego państwa Afryki i dziesiątego na świecie, nie ma dostępu do wody pitnej. Tylko 6 procent korzysta z sanitariatów.
Najgorzej jest na południu, gdzie ponad 90 procent mieszkańców żyje za mniej niż dolara dziennie. Tam władze alarmują: – By każdy mieszkaniec miał dostęp do czystej wody, potrzebnych jest co najmniej pięć tysięcy studni. Koszt jednej to kilkanaście tysięcy dolarów.
– W mojej diecezji są szkoły i kościoły, które do najbliższej studni mają nawet pięć kilometrów. Ci, których stać na rower, mają łatwiej, bo mogą wozić na nim kanistry. Najczęściej jednak to kobiety noszą je na głowach – mówi „Rz” Anthony Poggo, biskup z południowosudańskiej diecezji Kajo-Keji.
[srodtytul] Robaki w brzuchu[/srodtytul]
Jak przyznaje UNICEF, który koordynuje akcję pomocową w Sudanie, na południu jest woda, ale brudna. I na tym polega największy problem. – To wylęgarnia takich chorób jak tyfus czy cholera. W zanieczyszczonej wodzie mogą być też bakterie wywołujące problemy z oddychaniem. Dlatego dzieci chorują na zapalenie płuc – mówił niedawno przedstawiciel UNICEF Bismarck Swangin. W XXI wieku Sudańczycy wciąż umierają z powodu biegunki. Chorują też na drakunkulozę (ang. guinea worm). To choroba pasożytnicza, która w starożytności była plagą Egiptu, a dziś najwięcej jej przypadków występuje w Sudanie Południowym.