Wstępna rozprawa trwała półtorej godziny przy drzwiach zamkniętych. Dotyczyła zakupu praw do emisji filmów wyprodukowanych przez Paramount Pictures przez koncern medialny Mediaset należący do rodziny Berlusconich.
Prokuratura twierdzi, że zostały zakupione po wygórowanych cenach, a pośrednik przekazał część pieniędzy z tych operacji na konta Berlusconiego. Chodzi o ponad 40 milionów dolarów, w tym 8 milionów niezapłaconych podatków. Premier nie musiał się osobiście stawiać na tej rozprawie, zwłaszcza że dotyczyła kwestii formalnych. Zdaniem włoskich komentatorów była to dobrze przemyślana decyzja. Po pierwsze chodziło o pokazanie wyborcom (a wybory lokalne już w maju), że premier wcale nie kryje się przed wymiarem sprawiedliwości, co przeciwnicy zarzucają mu od lat. Po drugie Berlusconi chciał zademonstrować, że w czasie libijskiego kryzysu, poważnych problemów gospodarczych i finansowych Włoch, zamiast pracować dla dobra kraju, jest ciągany po sądach przez politycznie motywowaną prokuraturę, która go prześladuje. Dlatego w niedzielę zadzwonił do programu publicystycznego własnej telewizji, gdzie przypomniał, że to już 2565 posiedzenie sądu w jego sprawach, które angażowały ponad tysiąc sędziów i prokuratorów, kosztowały Skarb Państwa setki milionów euro – bez efektu.
Odnosząc się do rozpoczętego w poniedziałek procesu, Berlusconi stwierdził, że zarzuty są śmieszne. Dodał przy tym, że od 1994 r. zajmuje się polityką, a nie własnym imperium medialnym, w którym nigdy nie zajmował się kwestią zakupu praw do filmów. Budynek sądu w Mediolanie pikietowali zwolennicy i przeciwnicy Berlusconiego. Pierwsi skandowali: „Silvio, jesteś mitem!", a drudzy „Hańba, dymisja!". Zdaniem ekspertów skazać premiera w procesach o korupcję będzie bardzo trudno. 6 kwietnia rozpoczyna się o wiele bardziej niebezpieczny dla Berlusconiego proces o płatny seks z nieletnią podczas słynnych imprez bunga bunga.