Korespondencja z Moskwy
Wiosną w szeregi armii wcielono przeszło 218 tysięcy młodych ludzi, a zastępca szefa Sztabu Generalnego Wasilij Smirnow zapowiadał, że pobór jesienny będzie miał takie same rozmiary. Teraz tenże generał Smirnow informuje, że jesienią pójdzie w kamasze tylko 135 tysięcy 19- i 20-latków, czyli prawie o połowę mniej niż wiosną.
Smirnow w żaden sposób nie tłumaczy tej zmiany. Podaje wprawdzie robiące wrażenie dane dotyczące stanu zdrowia poborowych wcielonych wiosną (tylko 65 proc. uznano za zdolnych do służby bez ograniczeń), ale jest to odsetek niemal taki, jak w roku 2010 (67 proc.), kiedy pobór był znacznie większy.
Również liczba obywateli, którzy wiosną powinni stanąć do poboru, ale w różny sposób (najczęściej przez zmianę miejsca zamieszkania bez przemeldowania się) uchylili się od służby, nie jest znacząco różna od tej z poprzednich lat.
Jest to jednak liczba ogromna – około 200 tysięcy, czyli niemal tyle, ile wiosną poszło do armii. Choć Rosjanie z jednej strony uwielbiają swoją armię, to z drugiej perspektywa znalezienia się w jej szeregach budzi grozę. Strachem napawa przede wszystkim zjawisko fali (po rosyjsku diedowszczina), przyjmującej z reguły formy znacznie drastyczniejsze niż to, z czym mieli do czynienia młodzi Polacy w okresie przymusowej służby wojskowej.